sobota, 21 czerwca 2014

Powrót Kosogłosa 6

To właściwie najnowszy rozdział, bo dodałam go na FB na początku czerwca, a teraz pracuje nad 7 który pojawi się jak wróce z wakacji w Hiszpanii czyli 2 lipca :) Mam nadzieje że ktoś czeka
P.S. Dziękuje (znowu) Sandrze M za komentarze
------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mama niepewnie otworzyła list, który strażnicy znaleźli wetknięty pod drzwi domu Annie. Wszyscy patrzyli jej przez ramię na pergaminowy papier w pożółkłej kopercie. Kto by pomyślał, że przydarzy nam się coś takiego? Mam wrażenie, że wyjazd z Dwunastki jest wycieczką, tak jak stwierdził ojciec, gdy przekonywał matkę,żeby mnie i Jay’a zabrała ze sobą. Odwiedzamy miejsca, w których jeszcze nigdynas nie było, choć nie wiemy co nas czeka.
Nic prawie nie zjadłam na ognisku, które zapewne miało odwrócić uwagę wszystkich od tego, co dzieje się wokół… i udało się. Johanna, Jay albo Gale – rozkoszowali się smażoną rybą i ciepłem bijącym od ognia. Czy ktoś mi może wyjaśnić, po co nam spacery po plaży, skoro Paylor zaginęła, a Beetee otarł się o śmierć?! – chciałam krzyczeć na oczach matki. Przyznam jednak, że spotkanie Rhetta to najlepszy element dzisiejszego dnia. Westchnęłam i spojrzałam w stronę Katniss.
- Mamo, mogę? – wskazałam palcem list, który trzymała w ręce i na pewno dokładnie zapoznała się z jego treścią.
-To nie dotyczy ciebie – odparła szorstko – Muszę to pokazać Magnick’owi. Możesz zająć się swoim bratem.
- Nie – stanęłam przed nią – Mam prawo to przeczytać! Zabierając mnie ze sobą zdecydowałaś się mi zaufać i wyjawić wszystko co ukrywasz! – szybkim ruchem wyrwałam jej list z ręki, żółta koperta opadła na ziemię, a ja uciekałam, biegłam najszybciej jak mogłam, najdalej od Katniss Everdeen, która cała płonęła. Przystanęłam na plaży mijając domek i ognisko. Nie wiedziałam gdzie się skryć, żeby w spokoju przeczytać list. W końcu zdecydowałam się wejść na pobliskie drzewo znajdujące się kilka metrów w głąb lądu, niewidoczne dla osób stojących przed chatką. Wdrapałam się niezdarnie z papierem w zębach i usiadłamna najgrubszej gałęzi. Rozgięłam kartkę.

Drogi Magnick’u!

Nie będę przebierać w słowach. Nie dałam ci żadnego znaku, nie powiedziałam dokąd zmierzam… to było najlepsze rozwiązanie. Jednak teraz już nie wrócę. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłeś. Przyjdzie czas, że jeszcze się spotkamy. Pewnie już wiesz, z resztą nie tylko ty, że nie skorzystałam z twojej propozycji i nie zatrzymałam się w Czwórce. Ale Ty tam jesteś. Szukasz mnie. Są też inni… a ja muszę zniknąć.

                                                                                                                                         Twoja Cordelia




Z drugiej strony kartki odczytałam drugi tekst zapisany maleńkimi literami.

Panno Everdeen,

Zwracam się do Pani tak, jak robił to mój dziadek, świętej pamięci Coriolanus Snow. Jest Pani w błędzie. Nie jestem chora, ani niebezpieczna. Mam dość więzienia, chcę wrócić do domu, do mojej perfumerii. Zapyta Pani, gdzie teraz jestem i dlaczego uciekłam. Mam dość. Nie radzę ruszać moim tropem, gdyż to bezcelowe. Pozwólcie mi żyć tak jak chce.Jeśli będziecie nadal szukać, jeden z was zdradzi. 

                                                                                                                                     Cordelia Snow

- Jeden z was zdradzi – usłyszałam w głowie cichy szept. Chwila, tonie był mój głos. Poczułam na twarzy czyjś oddech. Odskoczyłam nerwowo.
- Aaa!
- Cicho, chcesz żeby cie usłyszeli? – nade mną na gałęzi zwisał Mench Hawthorne. Do góry nogami, z potarganymi włosami i rozszerzonymi źrenicami wydawał się piękny. Ale nie mogłam zapomnieć wszystkich przykrości, jakich przez niego doświadczyłam. Za nic nie chciałam poznawać go bliżej.
- Zjeżdżaj stąd! – warknęłam chowając listy za plecami. Zachwiałam się nagle i gdyby mnie nie złapał, dawno leżałabym na ziemi.
- Mało brakowało – sapnął całkiem jak normalny nastolatek, a nie zuchwały idiota – Widzę, że mnie wyręczyłaś,słoneczko – zbliżył się do mnie i powolnym ruchem wyjął mi list zza pleców. Poczułam na skórze jego ciepły dotyk, aż się wzdrygnęłam – Sam miałem ukraść przesyłkę, ale widocznie ktoś mnie ubiegł – uśmiechnął się zawadiacko – No,teraz możesz już zmykać, piekareczko – zabrawszy kawałek papieru zeskoczył z drzewa.
Przesyłkę? Czemu nazwał wiadomość od Cordelii przesyłką?
- Czekaj! – zeskoczyłam za nim –Dokąd idziesz?
- Sprytna i wścibska… hmm - mrugnął do mnie czego się nie spodziewałam– Mam coś do załatwienia, ale nie jestem pewny czy piekareczki maczają palce w nie swoich sprawach.
- Co jeśli się mylisz? Mam różne oblicza – musiałam dowiedzieć się co knuje.
- W takim razie chodź. Jeśli nie stchórzysz – pozwolił żebym dotrzymałamu kroku. Zaszliśmy za domek Annie, w którym dyskusja na temat mojego zachowania wylewała się drzwiami.
- Wiedziałaś, że tak będzie – usłyszałam spokojny głos Gale’a, lecz go nie ujrzałam.
- Nie spodziewałam się, że to tak szybko nastąpi. Byłam tak głupia wierząc, że uda mi się wychować ją w niewiedzy– teraz z kolei odezwała się mama. Usłyszałam kroki – na szczęście w środku domu, pewnie Jay, który zawsze jest tam gdzie nie powinien.
- Mamusiu, czy Goldenrose zrobiła coś złego? – zapytał wysoki głosik, a moje wątpliwości się rozwiały. Nie chciałam dalej słuchać i odwróciłam się do Mench’a uświadamiając sobie, że podsłuchuję od dłuższej chwili.
- No pięknie, słoneczko. Mamunia nie jest zadowolona, co? – prychnął – Znam to uczucie. Ojciec każdemu wciska kit, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Wiewiórki bardziej mnie lubią niż on. Spróbuj mu kiedyś wytłumaczyć, że rzuciłem naukę, łapię i sprzedaję skóry z lisów na targu w Dwójce i na dodatek podpaliłem kiedyś domostwo kowala… ale nikt do tej pory nie poznał listy moich grzeszków. Jesteś pierwsza – westchnęłam cicho. Czy właśnie znaleźliśmy choć jedną drobną rzecz, która nas łączy?
- Tylko, że ja nigdy nie zrobiłam czegoś takiego – broniłam się – Zawsze byłam grzeczna – dobiły mnie własne słowa – Zawsze starałam się być najlepszą córką jaką może mieć matka.
- Ja… - chłopak zaniemówił. Nie, nie przypomniałam mu o jego zmarłej matce, prawda? Wtedy spojrzał mi w oczy – Wiem, że wiesz o niej… Nigdy jej nie poznałem… nie wiem jak to jest…
Nie wie, jak to jest mieć mamę. Żal ogarnął moje serce. Wtedy Mench osunął się na ziemię, choć ciągle staliśmy pod oknem i każdy mógł nas zauważyć. Po jego policzku spłynęła ogromna łza. Potem następna i kolejna. Chłopak o kruczoczarnych włosach, który ciągle mi dokuczał, płacze?
- Pamiętaj, że twój tata chce dla ciebie jak najlepiej, Mench – bąknęłam cicho sadowiąc się obok niego – Jemu też jest ciężko. Pomyśl – stracił osobę, którą kochał najbardziej na świecie. A teraz ma tylko ciebie. Dostrzega w tobie mamę – przypomniałam sobie jak mama i babcia opowiadały mi o cioci Primrose i dziadku, których nie poznałam. Użyły tych samych słów. Nie wiem właściwie po co przywoływać tak smutne wspomnienia. Po chwili zrobiłam coś, na co nigdy bym się nie zdobyła i nigdy nie przypuszczałabym, że zrobię cos takiego właśnie dla Hawthorne’a. Powoli odnalazłam dłoń łkającego chłopca i położyłam na niej własną. Poczułam jak jego palce zaciskają się na moich łącząc nasze dłonie – Musisz przełamać dzielący was mur… - właściwie co ja mogę wiedzieć o łamaniu murów, skoro z własną matką nie potrafię porozmawiać?
Nagle Mench zerwał się na równe nogi jakby ktoś tchnął w niego nadzieję.
- Musimy iść – wyrwał dłoń znaszego uścisku nawet na nią nie spoglądając. Ukuło mnie w sercu. Pod boczną ścianą domku znajdował się otwór w ziemie zakryty srebrną blachą, w której zrobiono drzwiczki. Otworzyliśmy je i po wąskich schodach zeszliśmy w dół. Ciemność i wilgoć otaczała nas ze wszystkich stron. Założę się, że były tam też dawno znienawidzone przeze mnie karaluchy czy pająki.
- Chyba się nie wycofasz, Mellark? – Mench zaśmiał się w swój paskudny sposób.
- Nie mam zamiaru – odgryzłam się. Na końcu betonowych schodów znajdował się krótki i równie wąski korytarz, naktórego końcu znajdowało się małe pomieszczenie bez okien. Na początku stwierdziłam, że znajduję się w piwnicy, a może to schron, jakaś tajna skrytka? Przy owym stole, na którym zauważyłam mapę stał pochylony Magnick Odair z zagadkowym wyrazem twarzy.

- I jak, młody? – uniósł brwi nawidok Mench’a – Masz?
- Właściwie to nie moja zasługa – Mench pozwolił mi wysunąć się zza swoich pleców.
- Miałeś nikogo nie przyprowadzać! – wrzasnął Magnick oburzony – Żaden z ciebie pożytek.
- Ale ona…
- Poprosiłam Mench’a żeby mnie tu przyprowadził. Byłam ciekawa – zaczęłam się tłumaczyć.
- Dobrze, możesz zostać jeśli potrafisz trzymać język za zębami – stwierdził Odair odbierając od Mench’a list– Zasłużyłaś sobie. Widzę, że doskonała z ciebie złodziejka, Goldenrose.
- Nie kradnę… na co dzień – zawstydziłam się – Właściwie, po co wam list? Myślałam, znalazłeś go i przeczytałeś jako pierwszy…
- Racja, znam jego treść. Ale tonie ja go znalazłem. Może lepiej powiedzieć, to nie ja go ‘podłożyłem’? - Magnick wydął wargi.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś z nas podłożył list? – szybko wydedukowałam.
- Widzisz, wiedziałem od samego początku, że Cordelia spróbuje uciec. Dlatego zaproponowałem jej, żeby udała się do Czwórki, do mojej matki. Niestety, wystawiła mnie do wiatru. Jeśli będziecie nadal szukać, jeden z was zdradzi… - odczytał z listu przeznaczonego dla mojej mamy – To Rakon. Jestem na dziewięćdziesiąt procent pewien, że Rakon, słynny dowódca straży wie,gdzie jest Snow. Możliwe, że nawet pomógł jej zorganizować ucieczkę i akcje z listem?
- Skąd masz pewność, Nick? – Mench zwrócił się do Odair’a.
- Rakon pojawił się nagle. Podczas treningów i szkoleń na strażnika był na samym końcu. Nie pomagała mu słaba kondycja i brak wytrwałości. Zawsze miałem lepsze wyniki od niego,dlatego nigdy nie pałał do mnie sympatią. W końcu, mniej więcej trzy miesiące przed sprawdzianem końcowym na Członka Eskorty Pani Prezydent, Rakon został wysłany do miasta. Głównie na patrol, jednak każdy wiedział, że Paylor lituje się nad nim dając mu szanse wykazania się. Pani Prezydent od początku przyglądała się swoim przyszłym strażnikom. Tego dnia wysłała Rakona po… perfumy. Tak, po perfumy – Odair podrapał się po głowie pokrytej rudo-brązowymi włosami, jakby chciał mieć pewność, że wszystko pamięta – Musiał udać się do najsłynniejszej perfumerii w Kapitolu, którą prowadził nikt inny, tylko…
- Cordelia – szepnęłam. Wszystko jasne. Rakon najwidoczniej sprzymierzył się z Cordelią. Pytanie tylko: dlaczego?
- Nie znałem Snow wcześniej. Nie wiedziałem nawet o perfumerii – stwierdził Magnick.
- W takim razie skąd wiesz, że Rakon jest zdrajcą? – wtrącił Mench – Wcześniej mi tego nie powiedziałeś.
- Bo ja też jestem – wypalił Nick chowając twarz w dłoniach – Jestem zdrajcą. To przeze mnie Paylor została porwana… wszystko prze nią…
Odsunęłam się w kąt. Teraz drżą mi ręce. Mam przed oczami korytarz pełen krwi. Znowu. Ogłuszony Beetee Latier, czyjeś kroki, zmiech. Dopiero teraz wszystko ułożyło się w logiczną całość. Przyjechalismy do Kapitolu w dzień zniknięcia Paylor. W tym samym dniu zamknięto Cordelię Snow, w tym samym dniu ktoś przechodził podziemia wloką ccoś, albo kogoś ze sobą i ogłuszając Beetee’go.
- W dniu próby samobójczej Cordelii zniknęła Paylor – odezwał się milczący Mench.
- Chyba nie wierzycie w te bzdury, że chciała się zabić? – żachnął się Magnick – Zwykła szopka. Zależało jej natym, żeby zwrócić uwagę wszystkich…
- I tym samym pozwalając na porwanie Paylor – dokończyłam dumna z siebie.
- To znaczy, że Cordelia pomogła porywaczom? – nie mógł uwierzyć Mench.
- To znaczy, że celem Cordelii było porwanie – wyjaśnił Odair – Tylko jeszcze nie wiem dlaczego. Ale wnioskuję, że tam gdzie znajduje się teraz Cordelia, jest także Prezydent Paylor. A teraz zmykajcie już. Jeszcze zaczną was szukać i znajdą moją tajną skrytkę – wypchnął mnie i Mench’a z piwniczki i zatrzasnął blaszane drzwiczki.
- Szykuje się przygoda – westchnął Mench spoglądając na rozgwieżdżone niebo, bo zapadła już noc.
- Przygoda? – zdziwiłam się.
- Pomagam Nick’owi, ponieważ chcę przeżyć przygodę. Wiesz, jestem wolnym ptakiem łaknącym wrażeń. Czekam aż nadarzy się okazja, żeby ruszyć w pościg – dostrzegłam iskierki w jego oczach – Nie sądzisz chyba, że Cordelia przyczołga się do nas na kolanach prosząc o wybaczenie? Trzeba będzie za nią ruszyć i znaleźć.
- W takim razie życzę powodzenia – chciałam być miła, ale zabrzmiało to tak, jakbym w ogóle nie chciała pomóc w sprawie porwania.
- Może jeszcze się zdecydujesz ruszyć z nami, jeśli będzie potrzeba?
- Nie wiem. Czuję, że nie powinnam… ale chcę – szliśmy teraz po plaży z powrotem do domu Annie, mijając drzewo, na którym się spotkaliśmy i miejsce, w którym chwyciłam Hawthorne’a za rękę.
-  Myliłem się co do ciebie, wiesz Goldenrose? – nagle chłopak zatrzymał się przede mną, jakby oprócz tych słów chciał wyrazić coś jeszcze. Jednak po chwili trzymania mnie w napięciu poprostu uciekł, zaraz potem usłyszałam nawoływania nadchodzącego Gale’a. Co chciałeś przez to powiedzieć? – chciałam zapytać Mench’a, ale był już daleko i nie obejrzał się za siebie ani raz…
Usiadłam na piasku pozwalając by woda obmyła mi stopy, z których ściągnęłam sandały z koralikami – prezent od Annie Cresty. W pobliżu nie było żadnego Rhetta ani nawet Mench’a, którzy potowarzyszyliby mi w ciemną noc. Postanowiłam wrócić do domu i się przespać. Nie chciałam nawet rozmawiać z Katniss o kradzieży listu. Po prostu chciałam odpocząć, bo czekały mnie bardzo ciężkie dni.



piątek, 20 czerwca 2014

Powrót Kosogłosa 5



Kolejny, już dawno opublikowany rozdział :) Dziękuje dziewczynom za komentarze. W tym rozdziale pojawia sie nowa postać - zagadka dla czytających: KTO JEST NOWY? Piszcie w komentarzach

------------------------------------------------------------------


Dystrykt Czwarty jest piękny. Rybołówstwo. Mama pozwoliła mi i Jay’owi jechać, bez wahania. Wydaje mi się, że załamała już nad nami ręce. Ciągle chodzi ze spuszczoną głową. Ukrywa coś. Atmosfera stała się bardzo nieprzyjemna. Wracając do Czwórki, nigdy nie byłam nad morzem. Pierwsze pływackie umiejętności rozwinęłam w wieku półtora roku, kiedy taplałam się beztrosko w miednicy z wodą. Parę razy w życiu byłam z rodzicami nad jeziorem. Rzadko opuszczałam nasz rodzinny dom na Złożysku. Zasady były proste. Musiałam uczęszczać do szkoły. Nie mogłam chodzić sama do lasu, nie mogłam chodzić na Ćwiek. Czułam się jak w klatce. Nie chodziło tu o moich rodziców. Są naprawdę najlepsi pod słońcem, jednak czasem mam wrażenie, że próbują odgrodzić mnie od świata, którego jeszcze nie poznałam, a który wydaje mi się wspaniały. Po przyjeździe Magnick zaprowadził nas do swojego rodzinnego domu. W niewielkim salonie zastaliśmy Annie Crestę, matkę Magnicka. Nie wiedziała o celu naszej wyprawy, wydawała się zaskoczona. Wymieniły z Katniss spojrzenia, po czym razem z bratem zostaliśmy wyściskani przez żonę Finnicka Odair’a. To było moje pierwsze spotkanie z tą cudną osobą. Pierwszy raz poczułam, że odnalazłam się w towarzystwie. Wśród przyjaciół mojej mamy wyróżniałam się swoim nazwiskiem. Mellark. Każdy chciał poznać dzieci pary igrającej z ogniem. Zauważyłam jak mama wolnym gestem nakazuje Rakonowi i pozostałym strażnikom zrobić obchód.
Przecież szukamy zbiegłej Cordelii Snow.
- Rozumiem,że zamierzacie spędzić tu kilka dni? – zapytała Annie z nadzieją w oczach. Miała już swoje lata, odchowała syna, który ruszył w świat, a jej dom opustoszał, na pewno czuła się odrobinę samotna i wyczekiwała gości. 
- Oczywiście, przecież tak dawno się nie widzieliśmy – odparła Johanna Mason, które również pojechała z nami. Objęła Crestę ramieniem i wyciągnęła ją na długi spacer, a my w tym czasie mogliśmy bez problemu zorganizować poszukiwania Snow. Podczas nieobecności właścicielki domu, mama zdecydowała, że nasza trzyosobowa rodzina Mellarków zajmie jeden z trzech pokoi na piętrze domku obok plaży, strażnicy zaś mieli rozbić namioty przy wejściu. Uciekłam od tego całego zamieszania prosto na plażę. Chciałam wreszcie poczuć piasek między palcami, popływać. Morze odwróciło moją uwagę od wrażenia, że ktoś za mną idzie. Nieśmiało ściągnęłam pełne skórzane buty i weszłam do wody.
- Jest zimna – usłyszałam za plecami – Nie radzę wchodzić.
- Możesz dać mi spokój, Mench? – wrzasnęłam i odwróciłam się. Kto inny mógł mi dokuczać,jak nie on?     - Masz rację, Mench Hawthorne jest odrobinę niewychowany – okazało się, że za mną stał wysoki blondyn o szelmowskim uśmiechu. Odetchnęłam z ulgą.
- Odrobinę? - To chyba źle powiedziane – uśmiechnęłam się do nieznajomego – Przepraszam, po prostu ten łajdak przyczepił się do mnie.
- Nie dziwię mu się – mruknął przybysz – Kto nie chciałby przyczepić się do takiej ślicznej dziewczyny? – rzucił cicho po czym podał mi rękę – Rhett, jestem bratem Rakona. Miałem już parę okazji, żeby zamienić słowo z Hawthorne’m, a pani powiem, że ten chłopak nie wybrał sobie byle kogo do zaczepiania – zaczerwieniłam się. Rzadko ktoś prawił mi komplementy.
- Jakoś wcześniej cię tu nie widziałam –zdziwiłam się. Dopiero teraz, gdy słońce oświetliło twarz Rhetta, zauważyłam, jaki jest przystojny. Jego złote włosy idealnie dopasowały się do lekko opalonej twarzy i zielonych ,jak letnia łąka, oczu.
- Nie pracuję w Kapitolu, jestem za młody – westchnął – Przyjechałem z Trzynastki na szkolenie do Kapitolu, staram się dostać do straży kapitolińskiej, a brat chce nauczyć mnie dyscypliny. Jednak dowiedziałem się, że wyruszył na misję. Jakimś cudem Rakon zaangażował mnie do tej akcji. Jestem do usług, panno Mellark - mrugnął do mnie – Nadal masz zamiar wejść do wody?
- Uwierz mi lub nie, ale nigdy nie kąpałam się w morzu – westchnęłam smutno. Czemu miałabym kłamać? Przyznam, że zdziwiło mnie to, iż jest z Dystryktu Trzynastego. Po powstaniu Trzynastka wróciła na mapę, ale do tej pory nie znałam nikogo, kto by stamtąd pochodził.
- W takim razie najwyższy czas – zaśmiał się. Zauroczył mnie. – Jest sposób, abyś weszła do morza nie zamaczając nóg – powiedział nieśmiało i bez wahania podszedł do mnie, po czym wziął mnie na ręce i powoli przekroczył linię brzegu. Stał po łydki w słonej wodzie, a ja czułam się jak małe dziecko, które trzeba wszędzie nosić. Byłam zła, że tak mnie potraktował, ale uświadomiłam sobie, iż Rhett jest jak na razie jedyną osobą, która okazuje mi sympatię nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół. Poczułam się o wiele lepiej mogąc rozerwać się choć na chwilę. Jakże brakowało mi takich chwil – pomyślałam o mamie, tacie, Jay’u i naszych wspólnych zabawach na Łące w dzieciństwie.
- Nie musisz mnie niańczyć, mam nogi – wypaliłam w końcu – I nie obchodzi mnie, czy przez zimną wodę ucierpię.
- Przepraszam – speszył się chłopak i postawił mnie w wodzie. Dopiero teraz zauważyła jaki jest przystojny. Jego skóra miała odcień lekkiego brązu, niebieskie oczy patrzyły na mnie smutno, a jasne włosy rozwiewał wiatr – Nie powinienem był, już mnie tu nie ma…
- Nie! Ja…- chyba posunęłam się za daleko - …chcę żebyś został. Rzadko mam szansę robić coś… dla własnej przyjemności – Tak, to prawda. Zwykle tylko wykonuje polecenia innych.
- W takim razie będę wiernie ci towarzyszył, panno Mellark – odparł stanowczo.
- Wystarczy Goldenrose – upomniałam go.
- A więc, Goldenrose, czy miałabyś ochotę przejść się ze mną po plaży? – zapytał z błyskiem w oku.
- Z przyjemnością – odparłam radosna – A co jeśli… wiesz, Rhett, moja matka nienawidzi kiedy się obijam.
- Trudno. Będzie musiała na ciebie poczekać, a ty będziesz musiała się jej postawić – stwierdził gdy wyszliśmy z wody.
- Nie potrafię – spuściłam głowę
- Musisz pokazać, że kierujesz się własnymi zasadami, że jesteś wolna. W końcu nie każdy dzieciak ma za matkę Katniss Everdeen.
- Nie każdy ma i nie każdy chciałby mieć – westchnęłam – Moje nazwisko to brzemię.
- Ale Goldenrose Mellark jest jedyna na milion – zauważył Rhett.
- Zazdrościsz? – szybko zażartowałam by odgonić złe myśli i ruszyliśmy wzdłuż plaży. Wdychałam morską bryzę, morze szumiało w moich uszach, towarzystwo Rhetta coraz bardziej mi się podobało. Czas płynął, a ja czułam się szczęśliwa. Chłopak przykucnął i napisał napiasku moje imię. Z utęsknieniem patrzyliśmy jak woda zmywa po kolei litery, zaczynając od G, a kończąc na E.
- Powinniśmy wracać – stwierdzam stanowczo. Przed oczami mam obraz rozwścieczonej matki. Zawracamy, a gdy jesteśmy już blisko domu Magnick'a, zaskakuje nas dźwięk rąbanego drewna.
- Chyba szykują ognisko, zobaczymy się na nim - rzuca Rhett po czym odwraca się, macha do mnie i znika w mroku nocy. Ognisko...Zaskoczona tą myślą, podążam za dźwiękiem. Tyle mnie ominęło, gdy spacerowaliśmy po plaży. Po chwili ujrzałam Johannę Mason z siekierą w ręku.
- Co za cholerstwo - jęczy pod nosem.
- Przepraszam - zwracam jej uwagę - Może mogłabym pomóc?Johanna odwraca się gwałtownie.
- Jeśli nie poucinasz sobie palców, mała - zgadza się z uśmiechem na ustach. Podaje mi siekierę i odchodzi na bok. Chwytam czarny jak smołą trzon, biorę zamach, trafiam w belkę, ani drgnęła. Próbuje jeszcze raz.
- Masz za mało siły, ale za to dużo pewności siebie, co? - stwierdza kobieta - Spróbuj trafić z boku. Idąc za jej radę, trafiam belkę z boku. Rozpada się idealnie na dwa kawałki. Uśmiecham się w duchu.
- Brawo, to była ostatnia - Johanna bierze na ręce cztery szczapy drewna - Teraz ułożymy z nich stos - wskazuje miejsce na piasku, niedaleko od brzegu. Posłusznie podnoszę kilka kawałków i kładę je na tych przyniesionych przez Johannę.
- Więc, jak to jest? - zagaduje nagle Mason - Być córką Everdeen?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – kłamię zabierając kolejne szczapy.
-Nigdy nie myślałaś o swoich rodzicach, jako o bohaterach?
- Nie chcą żebym wiedziała. Próbowali zachować tajemnicę, ale tata nie wytrzymał - zachichotałam.
- No tak, czego Peeta nie zrobiłby dla swoich dzieci - Johanna zawtórowała mi - A Katniss?
- Mama...- głos mi się załamał. Co mogłam powiedzieć? Że moja matka z całej siły stara się trzymać mnie z dala od prawdy? Od historii, od jej dawnego życia?
- Mała - Mason chyba wyczuła moje napięcie. Patrzy na mnie życzliwie, a ja dopiero terazwidzę, jaka jest piękna. Jej ciemne oczy, które niejedno już widziały, wyglądają jakby należały do drapieżnika, jednak udaje mi się dostrzec w nich nutkę spokoju. Następnie jej włosy - dokładnie takie, jak opisywał tata. Sięgające do ramion kosmyki ciemne jak noc, przeplatały się z tymi pofarbowanymi na fioletowo. Podczas parad i wszystkich swoich występów w Kapitolu jej włosy miały zawsze taki kolor i tak już pozostało. Jest wyjątkowa - Możesz mi powiedzieć.
- Po prostu czuję, że jest między nami przepaść. Mam już piętnaście lat, jestem samodzielna i chce dokonywać własnych wyborów. Niestety, odnoszę wrażenie, że mama mi to uniemożliwia - wyznałam w końcu. Johana zaprzestała układać stos na ognisko, usiadła na piasku i gestem nakazał mi do siebie dołączyć.
- Katniss dużo przeszła. Wyobraź sobie, że pewno dnia ktoś oznajmia ci, iż od tej pory jesteś symbolem powstania i musisz poprowadzić ludzi do walki. Ona chce cie chronić przed tym, przez co najbardziej cierpiała. A jeśli czujesz się dość silna, by pomóc jej nieść ciężar dawnych lat, powinnaś jej to uświadomić. Takie jest moje zdanie.
- Dziękuję - nieśmiało uścisnęłam zwyciężczynie z Siódemki, a ona przytuliła mnie z wzajemnością. W końcu wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Z oddali usłyszałyśmy głosy.
- Czas zaczynać! - Johanna poderwała się z miejsca - Pewnie spostrzegli, że stos już gotowy.
- Tylko proszę, ani słowa mojej matce - spojrzałam na nią błagalnie.
- Obiecuję - puściła do mnie oko.

***

- Będziemy piec rybę, prawda? -Jay był strasznie podekscytowany ogniskiem. Kiedy wszyscy już się zebrali, Magnick i Rhett rozpalili ogień. Ciepło bijące od płomienia i przyjemna atmosfera poprawiły mi nastrój. Tej pięknej chwili nie popsuje nawet Mench, który smaży swój kawałek świeżo złowionej przez Rakona i żołnierzy ryby, obok mnie.
- Obawiam się, że zostawienie Beetego samego w Kapitolu to nie był dobry pomysł - mama odezwała się do Gale'a najciszej jak potrafiła.
- Nie przesadzaj, zawsze niepotrzebnie się martwisz. Beete ma wszystko pod kontrolą, a my możemy w spokoju zająć się Cordelią - zgasił ją Gale. Śmialiśmy się z Rhettem, ochoczo rozmawialiśmy i żartowaliśmy z Johanną, Jay’em, Annie. Nie przypuszczałam, że wyprawa do Czwórki w pogoni za Cordelią Snow będzie tak wspaniała. Chociaż do tej pory żaden z żołnierzy nie znalazł uciekinierki. Może Magnick kłamał?
- Pamiętam kiedy Johanna pierwszy raz przyjechała odwiedzić mnie tutaj – podsłuchałam
kawałek rozmowy toczącej się między dorosłymi – To było rok po narodzinach Nick'a – Annie pieszczotliwie zdrabniała imię syna – Nie mogła wytrzymać…smrodu.
- Nie mam, nie miałam i nie zamierzam mieć dzieci – zaperzyła się Mason – Ale widzę, że śmiesz was moje obrzydzenie, co do pieluch – znowu wszyscy wybuchli śmiechem. Nie wiem ile czasu siedzimy nad brzegiem morza, wszyscy, wszyscy razem. Ci, którzy przeżyli rebelię zarówno jak i ci, którzy teraz mają szansę na lepsze życie.
- Nic nie zjadłaś – mama dosiada się do mnie na piasku – Co się stało?
- Martwię się – krzyżuję ręce na piersi – Tyle się teraz wokół dzieje. Cała ta tajemnica zniknięcia Prezydent Paylor…
- Tak, też ciągle chodzi mi to po głowie. Ale pamiętaj, zabrałam ciebie i twojego brata, na wasze życzenie. Zgodziłam się z nadzieją, że będziesz wytrzymała. Więc postaraj się być silna – Katniss przygarnia mnie ramieniem – Może i nie znaleźliśmy dzisiaj tego, czego szukamy, ale przynajmniej mamy okazję spędzić trochę czasu z nimi – kieruje wzrok na grupkę naszych przyjaciół bawiących się przy ognisku.
- Wykorzystajmy ten czas – Gale podchodzi i dołącza do naszej rozmowy. Ponownie się uśmiecham. Chwila jest ulotna. Nagle nadbiega jeden z żołnierzy należący do oddziału Rakona.
- Pani Mellark, musi pani to zobaczyć! – wrzeszczy na całe gardło, a potem nasze ognisko zamienia się w koszmar. Wszyscy lecą jak na skrzydłach za żołnierzem, wyraźnie oszołomieni. Zostaje sama, zwijam się w kłębek, płaczę i czekam. Nie wiem co robić dalej. Chciałam zostać Kosogłosem, a teraz tylko uciekam od sprawy zaginięcia Paylor i Cordelii Snow. Jak mam się czegoś nauczyć, skoro ciągle chce się wyrwać i sprzeciwiać matce? Poczekaj na swoją wielka chwilę, wkrótce przyjdzie, młody Kosogłosie – uraczył mnie znowu głos z mojej głowy. Tak, muszę zacząć działać – pomyślałam – Pokażę im wszystkim, powtórzę sukces matki. I pokonam własny strach…










niedziela, 15 czerwca 2014

Powrót Kosogłosa 4

Tak jak już wcześniej wspomniałam, nadrabiam zaległości :)

---------------------------------------------------------

Ocknęłam się na wielkim łożu. Pościel była jedwabna, istne marzenie. Leżałam pewnie w apartamencie, który przydzielili nam na czas pobytu. Z poprzedniego dnia pamiętałam tylko przerażoną twarz Beetee’go i Mench’a niosącego mnie w ramionach. Wykrzywiłam się nam myśl o tym drugim. Nie mogła porównać mojej sypialni w Dwunastce z tym pokojem. Wszystko jest tutaj tak zaawansowane technologicznie, a przy tym piękne, doskonałe. Nawet stroje Effie Trinket.
Usiadłam na brzegu jedwabnej pościeli. Spostrzegłam brata opierającego się o krawędź łóżka.
- Czekałem, aż się obudzisz – oznajmił ze smutną miną, co strasznie mnie zaniepokoiło.
- Gwarantuje ci, że nie jestem teraz w najlepszym stanie – przeciągnęłam się.
- Goldie, proszę, to mnie dręczy… boje się.  Jeśli mi pomożesz, odejdę.
- Jay, nie sądzę abym…- zaczęłam leniwie nie pojmując o co mu chodzi, lecz przerwał mi.
- Próbowali to przede mną ukryć, ale nie udało się – spojrzał mi prosto w oczy z błagalnym wyrazem twarzy. Milczałam. Mój koszmar właśnie się rozpoczął. Dlaczego zawsze pcham się w kłopoty? Chyba mam to po matce. Nie wiedziałam jak interpretować wszystko co dzieje się wokół. Moja wczorajsza przygoda… czy miała coś wspólnego ze zniknięciem Prezydent Paylor? Jaki ma to związek z tajemniczą Cordelią Snow, która wyje po nocach w swojej celi? Dla brata byłam wzorem do naśladowania, nie mogła go zawieść. Nie mogłam przyznać się, że kompletnie nie potrafię mu pomóc.
- Chodź tu – poklepałam ręka po kołdrze. Jay przysiadł przy mnie, a wtedy pozwoliłam mu położyć głowę na moich kolanach – Nie znam wszystkich odpowiedzi, ale obiecuje ci, że razem rozwikłamy tę zagadkę – zaczęłam gładzić jego złote loki.
- Mam nadzieję – odrzekł cicho.
- Nadzieja jest silniejsza niż strach – odpowiedziałam, po czym zanuciłam.

Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
 Stokrotki polne zaradzą złu.
 Najsłodsza mara tu ziszcza się,
 Tutaj jest miejsce, gdzie kocham Cię.

***


Spacerowałam po balkonie cudnego apartamentu. Dodałam otuchy Jay’owi  i poprawiłam sobie humor. Wokół rozciągała się panorama z wielkimi budynkami, każdego z herbem Kapitolu. Podziwiałam potęgę Panem. Teraz jest o wiele lepiej niż kiedyś. Władze przestały być okrutne i bezwzględne. Zawdzięczamy to zarówno rewolucji, jak i nowemu prezydentowi – Paylor, po której niestety ślad zaginął. Posmutniałam. Zadzwonił telefon, którego wcześniej nie zauważyłam.
- Tak? – wybąkałam do słuchawki aparatu, w nadziei, że to nic ważnego.
- Wszędzie rozpoznam twój głos, Goldie  - usłyszałam w odpowiedzi.
- Tata! – wrzasnęłam nerwowo – Co słychać w piekarni?
- Interes się kręci, bez zmian – westchnął – Od waszego wyjazdu babcia codziennie przychodzi mi pomagać. Martwimy się. Ciężko piec bez waszych wrzasków.
- Zupełnie niepotrzebnie! – chciałam brzmieć naturalnie. Ojciec nie mógł dowiedzieć się, co tu zaszło. Z pewnością przyjechałby tutaj zdesperowany, a na pewno nie wyszłoby mu to na dobre.
- Jak czuje się mama? – zapytał nagle. Widocznie chciał pociągnąć mnie na język.
- Wszystko z nami w porządku – zapewniłam go perfidnie kłamiąc. Skąd miałam wiedzieć jak czuje się mama, skoro w ogóle  nią nie rozmawiam? To znaczy nie rozmawiam  z nią szczerze – Niedługo wrócimy do domu.
- Będę na was czekał. Cóż… w takim razie przekaż Katniss, że dzwoniłem, tylko ani razu nie podniosła słuchawki. Kocham was.
- Tato…- nie zdążyłam skończyć, bardzo szybko się rozłączył. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Przeczesałam ręką puszyste kasztanowe włosy i położyłam się na łóżku. Bezczynne leżenie doprowadzało mnie do szału. Nawet nie pamiętałam, kiedy zapadłam w głęboki sen.  Niespodziewanie ujrzałam nadlatującego kruka. Ptak usiadł na mojej głowie i zaczął szarpać włosy jak szalony. Odczuwałam potworny ból, nie mogłam go powstrzymać. Zastanawiałam się czy to nadal tylko sen, czy jawa?
- Panno Goldenrose Mellark! – zbudził mnie groźny warkot – Natychmiast masz zjawić się w Sali Głównej!
- Co znowu? – podniosłam się leniwie, nade mną stał Gale Hawthorne. Był wściekły.
- Ruszaj się! – wycedził przez zęby – Twoja matka ma racje twierdząc, ze trudno cię doprowadzić do porządku – widziałam jak zacisnął pięści. Posłusznie wstałam, nie chciałam jeszcze bardziej go rozzłościć. Poprowadził mnie do ogromnej sali liczącej zapewne wiele lat.  Moim oczom  nie umknęło dwanaście zdobionych słupów z imionami zwycięzców Głodowych Igrzysk z każdego dystryktu. Piękne pamiątki – pomyślałam. Matka nie ma nawet pojęcia jak dużo wiem o przeszłości. Może się jeszcze zdziwić.
- Co ty sobie myślisz?!  - wrzasnęła Katniss Everdeen na powitanie. Stanęłam jak wryta - Cały dzień mamy na ciebie czekać?! Tak bardzo nalegałaś, żebym cie zabrała ze sobą, chciałaś się ode mnie uczyć! Więc może łaskawie ruszałabyś się i pomogła? – naskoczyła na mnie i poczułam się bardzo niezręcznie. Jeszcze nigdy nie usłyszałam od niej czegoś takiego. Wydawało mi się że preferuje bezstresowe wychowanie swoich dzieci, gdyż zawsze była dla nas miła i czuła.
- Chyba piekareczka ma kłopoty – wtrącił Mench gdy wchodził do Sali.
- Nie większe niż ty byś miał, gdyby dowiedzieli się o…- odgryzłam się.
- Dość tego! Muszę jeszcze przesłuchać Beetee’ego, a Goldie będzie mi towarzyszyć. Reszta niech wróci do swoich zajęć – oznajmiła Katniss oschle.
Nudziłam się słuchając gadaniny matki i Beetee'ego. Wyłapywałam pojedyncze zdania, które wydawały się bezsensowne. Biedny Latier bronił się przed moją dociekliwą matką jak tylko potrafił. Dokuczliwy ból głowy, na który się skarżył, udzielił się także mnie.

W Sali Głównej wysiadł prąd, więc poszedł naprawić bezpieczniki.  Pod nieobecność Paylor w Kapitolu panuje chaos, wszyscy gonią przestraszeni, nie wiedzą czym się zająć. A więc drogi Beetee przemierzył wiele ciemnych korytarzy w poszukiwaniu małej skrzyneczki wiszącej na ścianie. Gdy ją odnalazł, wyciągnął narzędzia i zaczął w niej grzebać. Niestety, nagle zgasła latarka, jedyne źródło światła towarzyszące jego działaniom. Zimny pręt uderzył go w tył głowy i Latier padł na ziemię. Ledwo przytomny słyszał głosy; ‘Szybciej! Tylko ostrożnie z nią, musi dotrzeć żywa! Nie przejmujcie się staruchem, śpi jak zabity!’. Gdy otworzył oczy po raz następny, ujrzał mnie. Zaskoczyły go strużki krwi spływające po ścianach i podłodze. Tyle, a potem przyszedł ratunek. Taką wersję sprzedał mojej mamie. Ale czy była zgodna z prawdą? ‘To nie twoja wina… to ja nie zdołałem jej uratować’ – czyż nie takie słowa pokierował do mnie, kiedy zostaliśmy sami w potrzasku? Kim była osoba o której mówił? Skąd w tamtym korytarzu wziął się zmiech, przed którym ocalił mnie Mench? Może to było złudzenie, a ja tak naprawdę powinnam już nie żyć?
- Pani Mellark! – zaskoczył nas jeden z kapitolińskich strażników – Należę do eskorty Pani Prezydent …. Rakon… melduję… więzień… Cordelia Snow - wydusił zdyszany nie mogąc złapać tchu.
- Co z nią?! – mama była zdezorientowana.
- Uciekła. Zniknęła – sprostował.
- Jak mogliście na to pozwolić? – wybuchła matka. Nie potrafiłam słuchać jej krzyków. Pobiegłam jak najszybciej do celi Cordelii, choć nie wiem na co liczyłam. W zimnym ponurym pokoju, w którym przebywała panna Snow , jeszcze zanim jakimś cudem zbiegła, na podłodze dostrzegłam Magnicka Odaira.  Skulony chował twarzy w dłoniach. Po jego ubraniu spływały strużki wody. Łzy. Płakał jak małe dziecko. Nie potrafiłam odgadnąć dlaczego.
- Magnick, nie martw się, odnajdziemy ją – zbliżyłam się i próbowałam go pocieszyć.
-  Jak ona mogła? Przecież opiekowałem się nią, miała tu jak w niebie – znowu zalał się łzami.
- Czasem ludzie odchodzą, choć tak naprawdę nie powinni – odpowiedziałam cicho mając w sercu ciocię Primrose, od której pięknego imienia pochodziło moje. Czuję ból  w klatce piersiowej w chwilach, gdy chcę, aby była z nami na tym świecie. Może życie okazałoby się dla niej bardziej łaskawe.
- Byłem głupi – nagle Odair wstał – Jak mogłem być tak ślepy? Chciała być wolna, to oczywiste. Nie przywiązywała wagi do tego, co robi. Ale jeśli znowu będzie chciała popełnić samobójstwo?
- Nie dopuścisz do tego, prawda? – chciałam podnieść go na duchu. Nagle do pustej celi wkroczyła wyraźnie przerażona mama, Johanna Mason ze śmiertelnie poważną miną oraz kilku strażników.
- Jest wspaniale, wręcz cudownie, Katniss! – wtrąciła Johanna Mason – Ciekawe co tym razem przyszło do głowy tej stukniętej samobójczyni! Gdzie tym razem spróbuje się powiesić?
- Nie masz prawa tak o niej mówić! – wybuchnął Magnick. Nie spodziewałam się tego po nim. Wydawał się taki opanowany i zdyscyplinowany. Wstał, otarł mokrą twarz i niespodziewanie odwrócił się do mnie. Błysk w jego oku.
- Rakon! – wrzasnęła matka na strażnika, który powiadomił nas o ucieczce Snow – Czy macie jakikolwiek pomysł, gdzie mogła się udać?
Ciałem Rakona władały dreszcze.
- Niestety…
- Tak, mamo – wtrąciłam –  Odair wie
- Nie rób z niego bohatera – fuknęła Johanna – Nie upilnował jej, taka jest prawda.
- Panna Mellark ma rację – Magnick spojrzał na Mason – Wiem gdzie może teraz być nasza zguba.
- To jakieś żarty? – Katniss dołączyła do dyskusji.
- Nie mógłbym pani okłamać, panno Everdeen – mama była zaskoczona, gdy chłopak użył jej panieńskiego nazwiska – Przed moim ojcem nie miała pani żadnych sekretów, prawda?
- Oczywiście – mama spoważniała – Powiedz nam, Magnicku.
Odair nerwowo przestąpił z nogi na nogę, po czym zaczął przechadzać się tam i z powrotem po małej celi.
- Dystrykt  Czwarty – powiedział w końcu prawie bezgłośnie, po czym wyszedł.
- Chyba szykuje się wycieczka! – zadrwiła Johanna – Możesz już zacząć się pakować, skarbie – poklepała mnie po ramieniu.
Nie chciałam dowiedzieć się, dlaczego Cordelia miałaby uciec do Czwórki. Tak wiele się już wydarzyło, nie miałam siły. Jest tyle niewiadomych. Do tego jeszcze pogoń za szaloną Snow. Nigdy nie byłam w tym dystrykcie. Nie wiadomo co nas tam spotka, do czego nas to doprowadzi, czy odnajdziemy Cordelię. Przestań – usłyszałam w głowie - Musisz stawić czoło swoim lękom i obawą. Muszę. Ale czy potrafię?




Od autorki

Chciałabym strasznie podziękować Sandrze M (LINK), Zuzi (LINK) która zagląda na moją stronę na FB, Pauli za wsparcie (LINK)  i Finnick Odair (LINK) za pierwsze komentarze :) cieszę sie że ktoś czyta moje historie i podoba mu sie to jak piszę. Naprawdę to wiele dla mnie znaczy...
Rozdziałów napisałam już 6, wszystkie znajdziecie na FB - KLIK i z lekkim opóźnieniem postaram sie je tutaj wstawić. Dzięki jeszcze raz

Powrót Kosogłosa 3

Zaciekawiona wpatrywałam się w szybę, za którą mama próbowała dosłownie przesłuchać Cordelię Snow. Coś było z nią nie tak. Zaczęłam się poważnie zastanawiać. Cordelia wyglądała na normalną, szczęśliwą dziewczynę. W takim razie dlaczego chciała popełnić samobójstwo? Myśli nie dawały mi spokoju. Starałam się wyciszyć i skupić się na ich rozmowie, którą doskonale słyszałam zza ogromnych krat.
- Och! Panna Everdeen, to zaszczyt móc panią poznać osobiście – Cordelia nie kryła swego zaskoczenia, gdy mama wkroczyła do jej celi.
- Pani Mellark – poprawiła ją cicho Katniss – Ja również cieszę się z tego spotkania, panno Snow. Chciałabym zadać ci kilka pytań – zapytała zdeterminowana. Twarz Cordelii od razu zmieniła wyraz. Udawała smutną kryjąc swoją złość. Chociaż może tylko mnie się tak wydawało?
- Tak, proszę – dziewczyna usiadła na jedynej ławce w celi – Ta sytuacja jest dla mnie bardzo niezręczna - westchnęła.
-Mam nadzieję, że wiesz dlaczego cię odwiedziłam? – zapytała mama, a w jej głosie wyczułam nutkę ironii.
- Pamiętam. Słyszałam… szeptali…. Pani Prezydent…- Snow nagle skuliła się i poczęła jęczeć. Jej głos stawał się coraz głośniejszy. Mama zatkała uszy.
- Zróbcie coś z nią! – wrzasnął Gale, a wtedy zorientowałam się, że stoi za mną i także przygląda się tej konwersacji. Zaczęłam się bać. Wtedy do celi wbiegł jeden ze strażników, ściągnął skuloną Cordelię z ławki i ujął w ramiona. Gdy zastygli w uścisku, zamilkła. Widziałam dokładnie jak mama powoli podchodzi do strażnika ze zdumieniem patrząc mu w oczy. Doznałam olśnienia. Wiedziałam, kim jest. Był wysoki, przystojny i umięśniony, a jego włosy miały dość dziwny, brązowo-rudy kolor.
- Niebieskie oczy…- wyszeptała Katniss - …ten uśmiech…
- Magnick Odair, do usług – przedstawił się mężczyzna grzecznie – Jak zwykle jest pani nieomylna – uśmiechnął się zawadiacko.
- Jak się to panu udało? – zapytała mama spoglądając na Cordelię, którą młodzieniec natychmiast puścił ze swych objęć, a ona opadła na podłogę.
- Kiedy trafiła w to okropne miejsce, przydzielili mnie na jej opiekuna. Jestem członkiem straży kapitolińskiej i należę do oficjalnej eskorty Pani Prezydent – oznajmił młody Odair.
- A więc liczę na pana pomoc w sprawie zaginięcia Paylor – mama powiedziała to tak ostro, jakby wydawała rozkaz. Magnick przytaknął.
- Jest wyjątkowo niespokojna – powiedział patrząc na Snow, która właśnie zwinęła się w kłębek – Nadal się nie otrząsnęła…
- Opowiedz mi o tym …– Katniss zwróciła się do niego stanowczym tonem. Jeszcze raz spojrzała na Cordelię, która na szczęście milczała. Po tych słowach mama z Magnick’iem wyszli z celi i podążyli w moim kierunku. Byłam podekscytowana. Może w końcu będę mogła uczestniczyć w prawdziwej naradzie?
- Goldie… -zaczęła mama gdy już znaleźli się za moimi plecami. Pewnie chciała powierzyć mi jakieś ‘zadanie’, które po prostu miało sprawić bym wyszła i zostawiła ich w świętym spokoju. Nie poddam się tym razem. Chcę przy tym być – pomyślałam – Przecież przyjechałam tu by poznać prawdę. Gale się mylił. Moja matka nie chciała mi niczego wyjawić.
- Możesz poszukać mojego syna – rzucił Gale – Najwyraźniej znowu się gdzieś włóczy – w tym momencie zrozumiałam, że on także nie jest po mojej stronie. A łudziłam się, że jest inaczej…
Zniesmaczona z założonymi rękami opuściłam pomieszczenie ‘za szybą’ i ruszyłam przed siebie. Na korytarzu spotkałam brata. Wyglądał na wystraszonego, co okropnie mnie zaniepokoiło, jednak pao chwili na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Choć ze mną, szybko! – szepnął ostrzegawczym tonem. Zaprowadził mnie pod ogromną marmurową ścianę. Gdy przyjrzałam się bliżej, dostrzegłam w niej dość dużą szczelinę. Po chwili marmur zatrząsł się i w miejscu szczeliny pojawiło się przejście na drugą stronę, w którym spostrzegłam Mench’a.
- Właź, piekareczko – znowu tak okropnie mnie nazwał. Nie byłam córką piekarza… chciałam zostać Kosogłosem. Nienawidziłam go za te słowa.
- To ja odkryłem tę szczelinę – pochwalił się mój brat – Mench pomógł mi zburzyć kawałek ściany i gotowe – czasem Jay potrafił być naprawdę inteligentnym dziewięciolatkiem. To właśnie jego, a nie mnie tata szkolił do przejęcia naszej rodzinnej piekarni.
- Może jeszcze zdążymy na rozmowę, która nas teraz omija, prawda? – z twarzy Mench’a nie znikł chytry uśmieszek. Czy on czytał mi w myślach? Skąd wiedział, że o naradzie? Domyślałam się, że coś knuje. Chłopak powolnym ruchem podał mi rękę, abym nie przewróciła się przechodzą przez marmurową ścianę. Nie spodziewałam się, że potrafi być choć trochę miły. Musiałam zgiąć się w pół aby zmieścić się w wąskim przejściu, którego koniec spowiła ciemność.
- Tylko nie patrz w dół! – krzyknął nagle Jay – odruchowo przechyliłam głowę. Znajdowałam się na kracie! To szyb wentylacyjny!
- Jeśli przejdziemy, a raczej przeczołgamy się parę metrów w górę, znajdziemy się dokładnie nad ich głowami. – oznajmił mi Mench wyniosłym tonem. Przywołał Jay’a i we trójkę ruszyliśmy ciemnym szybem. Zaczęłam chwalić brata, co nie było w moim nawyku. Zapach jaki unosił się w powietrzu był nie do wytrzymania. Tak jakby jakieś zdechłe zwierzę leżało tu przez parę dni. Zatkałam nos i udawałam, że nie zwracam uwagi na fetor.
- Cicho! – zarządził nagle Mench . Wstrzymałam oddech. Znajdowaliśmy się dokładnie nad głowami mamy, Gale’a i Odair’a. Cała trójka siedziała przy drewnianym stole.
- Brakuje jej bliskości drugiego człowieka. Znaleźliśmy ją z liną owiniętą wokół szyi. Zdążyliśmy powstrzymać ten szalony pomysł. Pytana przez Panią Prezydent dlaczego chciała się zabić, milczała. Więc umieściliśmy ją na obserwacji. Oczywiście nie chcemy, żeby taka sytuacja się powtórzyła. Jako jej opiekun starałem się do niej zbliżyć, sprawić aby się otworzyła – powiedział Magnick drżącym głosem.
- Innymi słowy musimy mieć na nią oko – zakończył Gale z impetem.
- Nie chcę żebyście sądzili, że jest postrzelona – rzucił Magnick oschle – Po prostu nadal jest w szoku po nieudanym samobójstwie. Postarajcie się ją zrozumieć – wydał mi się bardzo strapiony. Stałam w całkowitym bezruchu, mając nadzieję, że żadne z nich mnie nie usłyszy.
- Magnick – zwróciła się do niego mama – Zgadzam się z tobą. Szanuję cię, tak jak szanowałam twojego ojca. Jednak chcemy dla niej jak najlepiej. Kapitol już od dłuższego czasu ma oko na wnuczkę Snow’a i jeśli coś jest z nią nie w porządku, musimy zadbać o to by się poprawiło.
Młody Odair zesztywniał , gdy mama przypomniała mu o ojcu. Wiedziałam kim był Finnick Odair, znałam jego losy z potajemnych opowieści taty, o których matka nie miała pojęcia. Znowu zaczęłam się zastanawiać jak to jest wychowywać się bez jednego z rodziców. Nagle Jay kichnął i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wszyscy troje podnieśli odruchowo głowy, lecz nie zdążyli nas ujrzeć.
- Uciekajcie! – wrzasnął Mench, a ja natychmiast, jak najszybciej poczołgałam się przed siebie. Szyb był wąski, za to ja byłam szczupła, więc nie miałam problemu z poruszaniem się. Czołgałam się jak najszybciej. Nie patrzyłam za siebie. Poczułam chłód w głąb tunelu. Zaczęłam dygotać z zimna. Po chwili zatrzymałam się i skuliłam, by zatrzymać uciekające ciepło. Pod kratą, na której się znajdowałam, mogłam bez trudu dojrzeć srebrzyste kapitolińskie korytarze, które , o dziwo były puste, nie tak jak na samym początku, gdy przyjechałam. Nastała cisza. Bałam się. Zostałam tu zupełnie sama, nie wiedziałam gdzie podziali się Jay z Mench’em. W pośpiechu nie patrzyłam gdzie podążam. Zależało mi tylko na tym, aby mama nie dowiedziała się, że podsłuchiwałam rozmowę z Magnick’iem. Nie chciałam jej złościć. Nie chciałam sprawiać jej zawodu i być nieposłuszna. Ale ile miałam czekać, aż w końcu sama przyjdzie do mnie i wreszcie powie prawdę? Rozbolała mnie głowa. Cierpliwości, Kosogłosie – podpowiedział mi tajemniczy głos ze środka mojej duszy. Wtedy usłyszałam odgłos podobny do kapania. Lekko pochyliłam głowę w nadziei, że ujrzę pod sobą jakąś znajomą twarz. To co ujrzałam, na długo pozostanie w mojej pamięci.
Ciemny korytarz spowity zapachem stęchlizny. Pośrodku niego o w pozycji w pół leżącej dostrzegam Beetee’go Latier’a. Wokół niego rozciąga się plama krwi. Spływa z bocznych ścian i z kraty na, której się opieram. Jestem przerażona. Zbieram siły i bez wahania krzyczę.
- Panie Latier! Co się stało?! – desperacko szarpię kraty, chociaż wiem, że i tak nie wydostane się z szybu, żeby mu pomóc. Niespodziewanie przypominam sobie o shurikenach, które zawsze mam przy sobie. Wyciągam jedno z ostrzy i zaczynam piłować kratę. Na szczęście jest dość cienka, więc jedynie parę minut zajmuje mi wydostanie się. Wyskakuje z szybu i od razu biegnę do niego.
- Proszę pana! – krzyczę mu prosto w twarz, lecz nie uzyskuje żadnej odpowiedzi. Latier nie jest w żaden sposób ranny. Dokonuję zadziwiającego odkrycia. Krew, która nas otacza, nie należy do niego… Wtem Beetee przechyla głowę w moją stronę. Otwiera usta i zaczyna nucić.

Tik, tak
Płynie czas
Pokaż mi co w sercu masz

Tik, tak
Płynie czas
Pokaż mi co w sobie masz

Wsłuchuję się w słowa piosenki. Nikogo tu nie ma. Jesteśmy sami, nikt nie usłyszy wołania o pomoc. Co mam zrobić? Nie wiem nawet gdzie jestem. Podążałam jak głupia w niewiadomym kierunku i teraz gdy musze odnaleźć drogę powrotną, nie umiem. Siadam zdesperowana obok Latier’a i próbuje udawać twardą. Jestem beznadziejna – mruczę pod nosem.
- Nie, panno Mellark – Beetee przerywa swoją pieśń – Nie ty zawiniłaś, lecz ja… Mogłem ją uratować… ale nie zdołałem…
- Co się tutaj stało? – nie daję za wygraną i delikatnie potrząsam jego ramieniem. On znowu zaczyna śpiewać. Dość tego. Wstaję i próbuję określić nasze położenie. Nadal musimy być w strefie więziennej – wywnioskowałam, ale ta informacja w niczym mi nie pomogła.
- To zachodnie skrzydło – wtrącił Latier. Rozglądałam się po korytarzu, lecz z obu stron, gdzie mogło znajdować się wyjście, czyhała na mnie tylko ciemność. Wzięłam głęboki wdech.
- Na pomoc! – wrzeszczałam – Czy ktoś mnie słyszy?
Odpowiedziała mi cisza. Co w takiej sytuacji zrobiłby Kosogłos? – pomyślałam sobie. Nie poddawał by się – natychmiast uzyskałam odpowiedź. Zawzięta nadal krzyczałam, w nadziei, że ktoś się nade mną zlituje. Mijały minuty. Nikt mnie nie słyszy. Jesteśmy za daleko. W końcu przysiadłam się do Beetee’go uważając, by nie pobrudzić ubrań krwią, która była prawie wszędzie, a ja nadal nie wiedziałam do kogo należy. Ramię w ramię śpiewaliśmy razem ‘Zegarową piosenkę’. Co z nami teraz będzie? Czy się stąd wydostaniemy i czy w końcu dowiem się co zaszło w tym strasznym miejscu? – pytania nie dawały mi spokoju. Obróciłam głowę w prawo i serce mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Czyjeś oczy wpatrywały się we mnie. Były czerwone, jak świeża, płynąca krew. Po sekundzie ujrzałam białe i ostre jak brzytwy zęby, stwór był coraz bliżej.
- Czym ty jesteś? – zapytałam zalana łzami, które pojawiły się pomimo mojej woli. Nie poruszyłam się tylko kurczowo uczepiłam ramienia Beetee’go, który był w pół przytomny. Bałam się. Zbyt często nawiedzał mnie strach. Stwór był coraz bliżej. Jego pysk wyłonił się z cienia.
- Uważaj! – krzyknął ktoś za plecami tego paskudnego stworzenia. Nagle ostrze przecięło kawałek skóry potwora. Usłyszałam długi syk, a straszydło jakby rozpłynęło się w powietrzu. Z cienia wyłonił się Mench Hawthorne. Dlaczego właśnie on? Dlaczego musi ratować mnie z opresji? – zadałam sobie pytanie – Dlaczego ratuje nędzną piekareczkę?
- Mellark ? – zapytał chłopak gdy się do mnie zbliżył. Obróciłam głowę i wskazałam palcem Beetee’go. Na twarzy Mench’a pojawiło się przerażenie. Popatrzył mi w oczy, lecz zaraz odwrócił głowę i przyjrzał się krwi na podłodze i ścianach.
- Tylko nie kłam, powiedz prawdę – odezwał się w końcu – Mnie nie wolno okłamywać. Czy to wszystko sprawka tego zmiecha?
A więc to był zmiech? Niewiarygodne! Myślałam, że to legenda, która czasem pojawiała się w opowieściach ojca. Nie – pomyślałam – Jakże jestem głupia! Przecież zmiechy zabiły Finnicka Odair’a.
Tylko zaprzeczyłam kiwając głową.
- A może twoja, co? – Mench nagle wyciągnął zza pleców nóż i powolnym ruchem przesuwał go w moją stronę. Kropla potu spłynęła z mojego czoła – Mów, piekareczko! Co tu się wydarzyło!? – warknął a ja cicho pisnęłam. Przyłożył mi nóż do gardła, patrzył na mnie jakbym to ja utoczyła z kogoś cała tę krew. Chyba kompletnie stracił rozum! Nie mam pojęcia! – chciałam wrzasnąć mu prosto w twarz, ale nie miałam już siły. Zamknęłam oczy.
- Zrań mnie, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej – próbowałam schować twarz w dłoniach, jednak Mench je zablokował. Jego źrenice rozszerzyły się.
- Nie… nie chcę – zatrzymał się, a nóż dosłownie wypadł mu w ręki, odetchnęłam z ulgą – Nic cie nie jest, Goldie? – uciekła z niego cała złość.
- Zabierz mnie stąd – zarzuciłam mu ręce na szyję i znowu zaczęłam szlochać. Nie chciałam się nawet zastanawiać co powie matka, gdy zobaczy mnie w takim stanie. Mogę jedynie zapaść się pod ziemie.
Miałam przymknięte oczy kiedy Mench niósł mnie na rękach w stronę wyjścia, które odnalazł zaraz po tym, jak rozdzieliliśmy się w szybie. Cały czas opowiadał, jak to dzielnie wyprowadził przestraszonego Jay’a. Uwielbiał się wywyższać, a ja czułam do niego coraz większą niechęć. Postanowiłam jednak nie kwestionować jego słów, zaufałam mu. Z trudem próbowałam otrząsnąć się z tego, co odkryłam w ciemnym korytarzu.
- Moja córeczka! – usłyszałam głos Katniss Everdeen i podniosłam powieki – Nareszcie jesteś – odebrała mnie Mench’owi i wzięła na ręce.
- Zabłądziła – ten chłopak potrafił kłamać. Tylko dlaczego to robił? Równie dobrze mógł mnie wydać. Chociaż wtedy jego ojciec dowiedziałby się o zdewastowaniu jednej z marmurowych ścian i oboje wpadlibyśmy jak śliwki w kompot – powtórzyłam powiedzonko mojego taty.
- Dobra robota, młody – Gale Hawthorne poklepał syna po plecach - Zajęliśmy się już Beetee'm, możesz spać spokojnie – te słowa skierował do mnie.
Nie będę mogła zasnąć póki nie odkryję tajemnicy… póki nie poznam prawdy, która może okazać się kłamstwem.