sobota, 21 czerwca 2014

Powrót Kosogłosa 6

To właściwie najnowszy rozdział, bo dodałam go na FB na początku czerwca, a teraz pracuje nad 7 który pojawi się jak wróce z wakacji w Hiszpanii czyli 2 lipca :) Mam nadzieje że ktoś czeka
P.S. Dziękuje (znowu) Sandrze M za komentarze
------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mama niepewnie otworzyła list, który strażnicy znaleźli wetknięty pod drzwi domu Annie. Wszyscy patrzyli jej przez ramię na pergaminowy papier w pożółkłej kopercie. Kto by pomyślał, że przydarzy nam się coś takiego? Mam wrażenie, że wyjazd z Dwunastki jest wycieczką, tak jak stwierdził ojciec, gdy przekonywał matkę,żeby mnie i Jay’a zabrała ze sobą. Odwiedzamy miejsca, w których jeszcze nigdynas nie było, choć nie wiemy co nas czeka.
Nic prawie nie zjadłam na ognisku, które zapewne miało odwrócić uwagę wszystkich od tego, co dzieje się wokół… i udało się. Johanna, Jay albo Gale – rozkoszowali się smażoną rybą i ciepłem bijącym od ognia. Czy ktoś mi może wyjaśnić, po co nam spacery po plaży, skoro Paylor zaginęła, a Beetee otarł się o śmierć?! – chciałam krzyczeć na oczach matki. Przyznam jednak, że spotkanie Rhetta to najlepszy element dzisiejszego dnia. Westchnęłam i spojrzałam w stronę Katniss.
- Mamo, mogę? – wskazałam palcem list, który trzymała w ręce i na pewno dokładnie zapoznała się z jego treścią.
-To nie dotyczy ciebie – odparła szorstko – Muszę to pokazać Magnick’owi. Możesz zająć się swoim bratem.
- Nie – stanęłam przed nią – Mam prawo to przeczytać! Zabierając mnie ze sobą zdecydowałaś się mi zaufać i wyjawić wszystko co ukrywasz! – szybkim ruchem wyrwałam jej list z ręki, żółta koperta opadła na ziemię, a ja uciekałam, biegłam najszybciej jak mogłam, najdalej od Katniss Everdeen, która cała płonęła. Przystanęłam na plaży mijając domek i ognisko. Nie wiedziałam gdzie się skryć, żeby w spokoju przeczytać list. W końcu zdecydowałam się wejść na pobliskie drzewo znajdujące się kilka metrów w głąb lądu, niewidoczne dla osób stojących przed chatką. Wdrapałam się niezdarnie z papierem w zębach i usiadłamna najgrubszej gałęzi. Rozgięłam kartkę.

Drogi Magnick’u!

Nie będę przebierać w słowach. Nie dałam ci żadnego znaku, nie powiedziałam dokąd zmierzam… to było najlepsze rozwiązanie. Jednak teraz już nie wrócę. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłeś. Przyjdzie czas, że jeszcze się spotkamy. Pewnie już wiesz, z resztą nie tylko ty, że nie skorzystałam z twojej propozycji i nie zatrzymałam się w Czwórce. Ale Ty tam jesteś. Szukasz mnie. Są też inni… a ja muszę zniknąć.

                                                                                                                                         Twoja Cordelia




Z drugiej strony kartki odczytałam drugi tekst zapisany maleńkimi literami.

Panno Everdeen,

Zwracam się do Pani tak, jak robił to mój dziadek, świętej pamięci Coriolanus Snow. Jest Pani w błędzie. Nie jestem chora, ani niebezpieczna. Mam dość więzienia, chcę wrócić do domu, do mojej perfumerii. Zapyta Pani, gdzie teraz jestem i dlaczego uciekłam. Mam dość. Nie radzę ruszać moim tropem, gdyż to bezcelowe. Pozwólcie mi żyć tak jak chce.Jeśli będziecie nadal szukać, jeden z was zdradzi. 

                                                                                                                                     Cordelia Snow

- Jeden z was zdradzi – usłyszałam w głowie cichy szept. Chwila, tonie był mój głos. Poczułam na twarzy czyjś oddech. Odskoczyłam nerwowo.
- Aaa!
- Cicho, chcesz żeby cie usłyszeli? – nade mną na gałęzi zwisał Mench Hawthorne. Do góry nogami, z potarganymi włosami i rozszerzonymi źrenicami wydawał się piękny. Ale nie mogłam zapomnieć wszystkich przykrości, jakich przez niego doświadczyłam. Za nic nie chciałam poznawać go bliżej.
- Zjeżdżaj stąd! – warknęłam chowając listy za plecami. Zachwiałam się nagle i gdyby mnie nie złapał, dawno leżałabym na ziemi.
- Mało brakowało – sapnął całkiem jak normalny nastolatek, a nie zuchwały idiota – Widzę, że mnie wyręczyłaś,słoneczko – zbliżył się do mnie i powolnym ruchem wyjął mi list zza pleców. Poczułam na skórze jego ciepły dotyk, aż się wzdrygnęłam – Sam miałem ukraść przesyłkę, ale widocznie ktoś mnie ubiegł – uśmiechnął się zawadiacko – No,teraz możesz już zmykać, piekareczko – zabrawszy kawałek papieru zeskoczył z drzewa.
Przesyłkę? Czemu nazwał wiadomość od Cordelii przesyłką?
- Czekaj! – zeskoczyłam za nim –Dokąd idziesz?
- Sprytna i wścibska… hmm - mrugnął do mnie czego się nie spodziewałam– Mam coś do załatwienia, ale nie jestem pewny czy piekareczki maczają palce w nie swoich sprawach.
- Co jeśli się mylisz? Mam różne oblicza – musiałam dowiedzieć się co knuje.
- W takim razie chodź. Jeśli nie stchórzysz – pozwolił żebym dotrzymałamu kroku. Zaszliśmy za domek Annie, w którym dyskusja na temat mojego zachowania wylewała się drzwiami.
- Wiedziałaś, że tak będzie – usłyszałam spokojny głos Gale’a, lecz go nie ujrzałam.
- Nie spodziewałam się, że to tak szybko nastąpi. Byłam tak głupia wierząc, że uda mi się wychować ją w niewiedzy– teraz z kolei odezwała się mama. Usłyszałam kroki – na szczęście w środku domu, pewnie Jay, który zawsze jest tam gdzie nie powinien.
- Mamusiu, czy Goldenrose zrobiła coś złego? – zapytał wysoki głosik, a moje wątpliwości się rozwiały. Nie chciałam dalej słuchać i odwróciłam się do Mench’a uświadamiając sobie, że podsłuchuję od dłuższej chwili.
- No pięknie, słoneczko. Mamunia nie jest zadowolona, co? – prychnął – Znam to uczucie. Ojciec każdemu wciska kit, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Wiewiórki bardziej mnie lubią niż on. Spróbuj mu kiedyś wytłumaczyć, że rzuciłem naukę, łapię i sprzedaję skóry z lisów na targu w Dwójce i na dodatek podpaliłem kiedyś domostwo kowala… ale nikt do tej pory nie poznał listy moich grzeszków. Jesteś pierwsza – westchnęłam cicho. Czy właśnie znaleźliśmy choć jedną drobną rzecz, która nas łączy?
- Tylko, że ja nigdy nie zrobiłam czegoś takiego – broniłam się – Zawsze byłam grzeczna – dobiły mnie własne słowa – Zawsze starałam się być najlepszą córką jaką może mieć matka.
- Ja… - chłopak zaniemówił. Nie, nie przypomniałam mu o jego zmarłej matce, prawda? Wtedy spojrzał mi w oczy – Wiem, że wiesz o niej… Nigdy jej nie poznałem… nie wiem jak to jest…
Nie wie, jak to jest mieć mamę. Żal ogarnął moje serce. Wtedy Mench osunął się na ziemię, choć ciągle staliśmy pod oknem i każdy mógł nas zauważyć. Po jego policzku spłynęła ogromna łza. Potem następna i kolejna. Chłopak o kruczoczarnych włosach, który ciągle mi dokuczał, płacze?
- Pamiętaj, że twój tata chce dla ciebie jak najlepiej, Mench – bąknęłam cicho sadowiąc się obok niego – Jemu też jest ciężko. Pomyśl – stracił osobę, którą kochał najbardziej na świecie. A teraz ma tylko ciebie. Dostrzega w tobie mamę – przypomniałam sobie jak mama i babcia opowiadały mi o cioci Primrose i dziadku, których nie poznałam. Użyły tych samych słów. Nie wiem właściwie po co przywoływać tak smutne wspomnienia. Po chwili zrobiłam coś, na co nigdy bym się nie zdobyła i nigdy nie przypuszczałabym, że zrobię cos takiego właśnie dla Hawthorne’a. Powoli odnalazłam dłoń łkającego chłopca i położyłam na niej własną. Poczułam jak jego palce zaciskają się na moich łącząc nasze dłonie – Musisz przełamać dzielący was mur… - właściwie co ja mogę wiedzieć o łamaniu murów, skoro z własną matką nie potrafię porozmawiać?
Nagle Mench zerwał się na równe nogi jakby ktoś tchnął w niego nadzieję.
- Musimy iść – wyrwał dłoń znaszego uścisku nawet na nią nie spoglądając. Ukuło mnie w sercu. Pod boczną ścianą domku znajdował się otwór w ziemie zakryty srebrną blachą, w której zrobiono drzwiczki. Otworzyliśmy je i po wąskich schodach zeszliśmy w dół. Ciemność i wilgoć otaczała nas ze wszystkich stron. Założę się, że były tam też dawno znienawidzone przeze mnie karaluchy czy pająki.
- Chyba się nie wycofasz, Mellark? – Mench zaśmiał się w swój paskudny sposób.
- Nie mam zamiaru – odgryzłam się. Na końcu betonowych schodów znajdował się krótki i równie wąski korytarz, naktórego końcu znajdowało się małe pomieszczenie bez okien. Na początku stwierdziłam, że znajduję się w piwnicy, a może to schron, jakaś tajna skrytka? Przy owym stole, na którym zauważyłam mapę stał pochylony Magnick Odair z zagadkowym wyrazem twarzy.

- I jak, młody? – uniósł brwi nawidok Mench’a – Masz?
- Właściwie to nie moja zasługa – Mench pozwolił mi wysunąć się zza swoich pleców.
- Miałeś nikogo nie przyprowadzać! – wrzasnął Magnick oburzony – Żaden z ciebie pożytek.
- Ale ona…
- Poprosiłam Mench’a żeby mnie tu przyprowadził. Byłam ciekawa – zaczęłam się tłumaczyć.
- Dobrze, możesz zostać jeśli potrafisz trzymać język za zębami – stwierdził Odair odbierając od Mench’a list– Zasłużyłaś sobie. Widzę, że doskonała z ciebie złodziejka, Goldenrose.
- Nie kradnę… na co dzień – zawstydziłam się – Właściwie, po co wam list? Myślałam, znalazłeś go i przeczytałeś jako pierwszy…
- Racja, znam jego treść. Ale tonie ja go znalazłem. Może lepiej powiedzieć, to nie ja go ‘podłożyłem’? - Magnick wydął wargi.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś z nas podłożył list? – szybko wydedukowałam.
- Widzisz, wiedziałem od samego początku, że Cordelia spróbuje uciec. Dlatego zaproponowałem jej, żeby udała się do Czwórki, do mojej matki. Niestety, wystawiła mnie do wiatru. Jeśli będziecie nadal szukać, jeden z was zdradzi… - odczytał z listu przeznaczonego dla mojej mamy – To Rakon. Jestem na dziewięćdziesiąt procent pewien, że Rakon, słynny dowódca straży wie,gdzie jest Snow. Możliwe, że nawet pomógł jej zorganizować ucieczkę i akcje z listem?
- Skąd masz pewność, Nick? – Mench zwrócił się do Odair’a.
- Rakon pojawił się nagle. Podczas treningów i szkoleń na strażnika był na samym końcu. Nie pomagała mu słaba kondycja i brak wytrwałości. Zawsze miałem lepsze wyniki od niego,dlatego nigdy nie pałał do mnie sympatią. W końcu, mniej więcej trzy miesiące przed sprawdzianem końcowym na Członka Eskorty Pani Prezydent, Rakon został wysłany do miasta. Głównie na patrol, jednak każdy wiedział, że Paylor lituje się nad nim dając mu szanse wykazania się. Pani Prezydent od początku przyglądała się swoim przyszłym strażnikom. Tego dnia wysłała Rakona po… perfumy. Tak, po perfumy – Odair podrapał się po głowie pokrytej rudo-brązowymi włosami, jakby chciał mieć pewność, że wszystko pamięta – Musiał udać się do najsłynniejszej perfumerii w Kapitolu, którą prowadził nikt inny, tylko…
- Cordelia – szepnęłam. Wszystko jasne. Rakon najwidoczniej sprzymierzył się z Cordelią. Pytanie tylko: dlaczego?
- Nie znałem Snow wcześniej. Nie wiedziałem nawet o perfumerii – stwierdził Magnick.
- W takim razie skąd wiesz, że Rakon jest zdrajcą? – wtrącił Mench – Wcześniej mi tego nie powiedziałeś.
- Bo ja też jestem – wypalił Nick chowając twarz w dłoniach – Jestem zdrajcą. To przeze mnie Paylor została porwana… wszystko prze nią…
Odsunęłam się w kąt. Teraz drżą mi ręce. Mam przed oczami korytarz pełen krwi. Znowu. Ogłuszony Beetee Latier, czyjeś kroki, zmiech. Dopiero teraz wszystko ułożyło się w logiczną całość. Przyjechalismy do Kapitolu w dzień zniknięcia Paylor. W tym samym dniu zamknięto Cordelię Snow, w tym samym dniu ktoś przechodził podziemia wloką ccoś, albo kogoś ze sobą i ogłuszając Beetee’go.
- W dniu próby samobójczej Cordelii zniknęła Paylor – odezwał się milczący Mench.
- Chyba nie wierzycie w te bzdury, że chciała się zabić? – żachnął się Magnick – Zwykła szopka. Zależało jej natym, żeby zwrócić uwagę wszystkich…
- I tym samym pozwalając na porwanie Paylor – dokończyłam dumna z siebie.
- To znaczy, że Cordelia pomogła porywaczom? – nie mógł uwierzyć Mench.
- To znaczy, że celem Cordelii było porwanie – wyjaśnił Odair – Tylko jeszcze nie wiem dlaczego. Ale wnioskuję, że tam gdzie znajduje się teraz Cordelia, jest także Prezydent Paylor. A teraz zmykajcie już. Jeszcze zaczną was szukać i znajdą moją tajną skrytkę – wypchnął mnie i Mench’a z piwniczki i zatrzasnął blaszane drzwiczki.
- Szykuje się przygoda – westchnął Mench spoglądając na rozgwieżdżone niebo, bo zapadła już noc.
- Przygoda? – zdziwiłam się.
- Pomagam Nick’owi, ponieważ chcę przeżyć przygodę. Wiesz, jestem wolnym ptakiem łaknącym wrażeń. Czekam aż nadarzy się okazja, żeby ruszyć w pościg – dostrzegłam iskierki w jego oczach – Nie sądzisz chyba, że Cordelia przyczołga się do nas na kolanach prosząc o wybaczenie? Trzeba będzie za nią ruszyć i znaleźć.
- W takim razie życzę powodzenia – chciałam być miła, ale zabrzmiało to tak, jakbym w ogóle nie chciała pomóc w sprawie porwania.
- Może jeszcze się zdecydujesz ruszyć z nami, jeśli będzie potrzeba?
- Nie wiem. Czuję, że nie powinnam… ale chcę – szliśmy teraz po plaży z powrotem do domu Annie, mijając drzewo, na którym się spotkaliśmy i miejsce, w którym chwyciłam Hawthorne’a za rękę.
-  Myliłem się co do ciebie, wiesz Goldenrose? – nagle chłopak zatrzymał się przede mną, jakby oprócz tych słów chciał wyrazić coś jeszcze. Jednak po chwili trzymania mnie w napięciu poprostu uciekł, zaraz potem usłyszałam nawoływania nadchodzącego Gale’a. Co chciałeś przez to powiedzieć? – chciałam zapytać Mench’a, ale był już daleko i nie obejrzał się za siebie ani raz…
Usiadłam na piasku pozwalając by woda obmyła mi stopy, z których ściągnęłam sandały z koralikami – prezent od Annie Cresty. W pobliżu nie było żadnego Rhetta ani nawet Mench’a, którzy potowarzyszyliby mi w ciemną noc. Postanowiłam wrócić do domu i się przespać. Nie chciałam nawet rozmawiać z Katniss o kradzieży listu. Po prostu chciałam odpocząć, bo czekały mnie bardzo ciężkie dni.



5 komentarzy:

  1. Ja wiem, dawno nie komentowałam. Ale nie miałam czasu. Ja już mówiłam, że całe Twoje opowiadanie jest cudowne, więc nie będę tego powtarzać po raz setny. Z niecierpliwością czekam na kolejny, na stronie na FB jak i tu. mam w zakładkach Twojego bloga i widzę kiedy pojawia się nowy rozdział, więc na pewno zobaczę.
    Pozdrawiam,
    Zuziko45
    Ps. We wcześniejszych notkach zauważyłam, że pojawił się link na mojego bloga wraz z podziękowaniem. Bardzo dziękuję za udostępnienie mojego opowiadania oraz nie masz za co dziękować :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, oj xD Nie musisz mi dziękować z te komentarze xD ;) Komentuję, bo lubię wyrażać opinie na temat czegoś fajnego, a twoje opowiadanie takie jest ;)
    Ciekawy rozdział :D
    Dla mnie najlepsza scena to to, jak biedny Mench, którego w tym rozdziale polubiłam, rozpłakał się... Goldie wykazała się bardzo dużą sympatią jak złapała go za rękę.. To był świetne :)
    Piekareczka w końcu okazała bunt! :D Dobrze, ze wyrwała jej ten list... Nigdy nie lubiłam Katniss, a ona wobec swoich dzieci zachowuje się niegodziwie ^^ Niegodziwie.. jakie fajne słowo :D
    Nieźle to wymyśliłaś z tą Cordelią.. nie wiem czy to rozumiem, ale bynajmniej staram się :D
    Nie mogę się doczekać nexta :D
    Pozdrawiam i życzę weny oraz miłych wakacji w tej Hiszpanii :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej xD Zapraszam na 76-igrzyska-smierci.blogspot.com, gdzie ukazał się 7 rozdział :D
    Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej dziękuje! :) właśnie wróciłam z wakacji

    OdpowiedzUsuń