sobota, 13 września 2014

Powrót Kosogłosa 9

Wzięłam głęboki oddech.

- Każesz mnie ściąć, powiesisz mnie czy postrzelisz za to, że zabrałam jakiś głupi list? – wypaliłam prosto w twarz matce. W niewielkim niebieskim salonie siedział też Jay, Gale, Johanna, Annie i kilku strażników.

- To nie był jakiś tam list! Tylko list od Cordelii Snow! Masz szczęście, że Magnick mi go przyniósł. Musiał ci chyba wyrwać go siłą! – wrzasnęła oskarżycielsko – Nie będę dłużej znosiła twojego zachowania. Nie powinnam była cię zabierać, jeden wielki chodzący z ciebie kłopot. Spowalniasz nasze śledztwo. Wszyscy poparli moją decyzję.
- Jednak mnie zastrzelisz? – nie ukrywam, że chciałam ją zdenerwować. Ona nazywa te ‘wakacje’ u Annie śledztwem? Napotkałam oczy Jay’a, a on pokręcił smętnie głową.
- Wracasz do domu razem z bratem – rzuciła oschle – Dzwoniłam już do ojca i jutro będzie czekał na was na stacji w Dwunastce. Natychmiast idź do pokoju i zabierz rzeczy.

Nie mogłam oddychać. Matka stała się moim wrogiem? Jeśli wrócę do domu, wszystko legnie w gruzach. Chcę przygody, o dziwno, tak jak Mench. Chce rozwikłać zagadkę Cordelii i sprowadzić Paylor z powrotem.
Nagle zadzwonił telefon, odebrał Gale i na chwilę wyszedł na ganek. Stałam w milczeniu próbując jakoś uniknąć wyjazdu.
- A Mench? – pomyślałam o nieobecnym chłopaku – Co z nim? On nie sprawia wam problemów? Też chciał ukraść list i na dodatek szwenda się po nocach!
- Właśnie Katniss – głos zabrała Johanna, która od naszej rozmowy pierwszego dnia przy rozpalaniu ogniska, jest po mojej stronie – Skoro odsyłasz Goldie, to niesprawiedliwe byłoby pozwolenie Mench’owi zostać. To przecież dzieci.
- Niech Gale zdecyduje o jego losie – oświadczyła matka zbita z tropu. Wtedy Gale wrócił do salonu wyraźnie roztrzęsiony – Gale?
- Mamy kłopoty. Zadzwoniła do mnie Livia, sekretarka Paylor, Beetee podobno zwariował. Wszyscy myślą, że Paylor nie żyje. Zwołali już oficjalną radę, która ma wybrać nowego Prezydenta. Beetee i Haymitch nie potrafią ich powstrzymać.

- Kapitolińczycy to bezmyślne świnie – skwitowała Johanna.
- Nie możemy dopuścić do wyborów. Sprawa odesłania mojej córki musi poczekać – matka rzuciła mi lodowate spojrzenie – Musimy wysłać kogoś, kto opanuje cały bałagan w Kapitolu.
- Wyślemy kogoś? Masz zamiar siedzieć tu i bezczynnie wydawać polecenia innym? – uniosłam się – To nasza misja! Podjęłaś się jej to ją zakończ!
- Nie tym tonem, młoda damo – Katniss poczerwieniała ze złości – Tak ci śpieszno do pomocy? Może wyślemy cię samą na pomoc Paylor?
- Z wielką chęcią. Przynajmniej nie będę musiała znosić cię przez jakiś czas – wstałam i szybkim krokiem wyszłam  z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Z pewnością pozostawiłam wszystkich w środku ze zdziwionymi minami, jak to możliwe, że ktoś zwraca się przeciw wspaniałej Katniss Everdeen? Mam gdzieś jej głupie zasady.



Przypomniałam sobie, że mam spotkać się z Magnick’iem przy tajne skrytce o północy. Miałam dużo czasu, jeszcze nawet nie zmierzchało, więc postanowiłam znaleźć Mench’a i odejść jak najdalej od wszystkich irytujących dorosłych. Tylko gdzie podziewa się Hawthorne, myśliwy i w dodatku złodziej? Pierwszy raz podczas pobytu tutaj zdecydowałam się wejść do lasu. Nie to, żebym się bała, jednak przez ostrzeżenia rodziców, że las jest niebezpieczny, nigdy nie zapuszczałam się dalej niż na naszą łąkę. W wieku lat dziewięciu nauczyłam się używać shurikenów i stałam się prawdziwym postrachem podwórka. W szkole zawsze miałam łatwiej niż inni. Nauczyciele chodzili dumni jak pawie, że mają zaszczyt uczyć dziecko z rodziny Mellarków. Dzieciaki ze Złożyska podziwiały mnie i za wszelką cenę chciały być jak ja. Jedynie Serena Ogilby, śliczna córka Strażnika Pokoju nigdy nie podążała moim śladem. Jako dziesięciolatki spotkałyśmy się na łące. Na mojej łące. Prawie zaatakowałam Serenę, gdyż uważałam łąkę za moją własność. Jednak strach w jej oczach uświadomił mi, że nie chcę nikogo krzywdzić. Porzuciłam wtedy shurikeny i używałam jedynie w sytuacjach wymagających samoobrony. Serena zaś uplotła dla mnie wianek z prymulek, które tak bardzo lubiła. Spędzałyśmy całe dnie zbierając kwiaty w jedynym miejscu, gdzie mogłam być po prostu sobą. Porzuciłam przyjaźń decydując się przyjechać tutaj. Teraz żałuję, ale muszę skończyć co zaczęłam. Zanotowałam w myślach, że muszę niezwłocznie zadzwonić do Sereny.
Przez korony drzew wpadały promienie słońca radośnie oświetlając ciemny bór. Moim niepewnym krokom towarzyszył śpiew głoskułek. Nigdzie ani śladu jakiejkolwiek zwierzyny. Las otaczał domek Annie tylko z tylnej strony. Idealne miejsce dla myśliwego – idealne miejsce dla Mench’a.
- Hawthorne!  - krzyknęłam na cały głos w nadziei na odpowiedź. Skierowałam oczy ku koronom drzew, na jednym dostrzegłam małego ptaszka. On także wlepiał we mnie swe maleńkie czarne oczka. Zagwizdał. Poleć z nami
- Nie mam skrzydeł – rozłożyłam bezradnie ręce niedowierzając, że naprawdę zrozumiałam jego ćwierk, a ptak znów dał głos. Gdy zmierzch nadejdzie, ona też przybędzie…
- Ona? Cordelia Snow? – zaniepokoiłam się. Ptak sfrunął z gałęzi i zaczął zataczać koła nad moją głową. Pierzchaj dziecko póki możesz
- Nie mam zamiaru uciekać! – wykrzyknęłam chyba trochę za głośno, gdyż głoskułka zanurkowała w powietrzu lecąc prostu na mnie. Zrobiłam krok w tył, ale ona i tak wplątała się w moje włosy. Szarpała, po ubraniu spływała mi krew. Zamachnęłam się by odgonić ptaka, zachwiałam się i przewróciłam. Poczułam coś wielkiego i zimnego zatrzaskującego się na moich plecach. Potworny ból odebrał mi przytomność.
- Różyczko, wstawaj, nie będę tu sterczeć przez całą noc – obudził mnie cichy szept. Otworzyłam oczy. Mench stał nade mną zniecierpliwiony. W ręku coś trzymał. Martwego ptaka.


- Ciesz się, że moje pułapki wysyłają sygnał jeśli coś w nie wpadnie. Inaczej nie miałabyś tyle  szczęścia.
- Nazywasz samego siebie szczęściem? – roześmiałam się przecierając oczy. Odruchowo próbowałam wstać, jednak ostry ból w plecach uniemożliwił mi ruch.
- Gdyby nie szczęście, wykrwawiłabyś się tutaj na śmierć. Załatwiłem to ptaszysko – potrząsnął zwłokami głoskułki po czym wyrzucił je w zarośla.
- Najpierw do mnie mówiła, ale potem zaatakowała mnie i powaliła na ziemię – potarłam swoje czoło.
- Ptak mówiący ludzkim głosem, no proszę – chłopak pokręcił głową – Chyba nieźle się uderzyłaś, różyczko.
- Ale…- nie pamiętałam już co było prawdą, a co nie. Może rzeczywiście tylko wydawało mi się, że głoskułka do mnie śpiewa? Jednak moje obrażenia wskazywały na to, że mnie zaatakowała. Postanowiłam nie mówić więcej Mench’owi – Nadziałam się na coś ostrego.
- Moja pułapka. Niezawodna ale tylko w przypadku zwierzyny. Głęboko ci się wbiła, piekareczko – chłopak podał mi rękę i pomógł wstać – Przybiegłem w ostatniej chwili i wyciągnąłem z ciebie to żelastwo. Koszulę możesz zatrzymać – zdziwiona zerknęłam na zranione plecy. Odpięłam kilka guzików niebieskiej lnianej koszuli Mench’a. Od łopatek w dół owinięta byłam bandażem. No tak, żeby mnie opatrzyć, Mench musiał ściągnąć moją przebitą na wylot kurtkę. Doskonale.
- Lubisz polować, co? – zmieniłam temat. Otrzepałam się z piasku, wygładziłam potargane włosy i spojrzałam na Mench’a. Miał na sobie długi płaszcz, wysokie czarne myśliwskie buty, włosy pozlepiały się w strąki przez pot spływający po czole. Ale ten widok miał w sobie coś pięknego. Nie chciałam bronić się przed nim, nigdy więcej.
- Jestem w tym naprawdę niezły, jeśli nie przeszkadza mi żadna niezdarna dziewucha – żachnął się. Nie ukrywam, byłam wdzięczna za pomoc, ale charakter tego chłopaka naprawdę odpychał od jakiejkolwiek uprzejmości.
- Niezdarna? O ile pamiętam, ostatnio nazwałeś mnie sprytną. Przepraszam, wielmożny panie, za wtargnięcie na twój teren. Czy mogę to jakoś wynagrodzić? – skłoniłam mu się nisko nadal czując pieczenie pod bandażem.
- Nie wiem co o tobie myśleć, różyczko. Zwykła głoskułka pokonała córkę Katniss Everdeen. Po co tutaj przyszłaś? – wyciągnął rękę i odgarnął kosmyk kasztanowych włosów z mojego ramienia.
- Szukałam cię, by zapytać, czy tobie też Magnick nakazał przyjść na spotkanie o północy – znieruchomiałam pod wpływem jego dotyku.
- Mnie nikt nie wydaje poleceń, zapamiętaj to. Sam mam zamiar przyjść. Przed powrotem do mamusi powinnaś znaleźć coś na głowę, jest cała w strupach. Dzisiaj nie zabrałaś nawet, jak widzę, swoich latających krążków – przypomniał sobie nasze pierwsze spotkanie na łące, kiedy to moje shurikeny unieruchomiły go przy drzewie.
- Byłam roztrzęsiona. Z resztą nadal źle się czuję. Matka chciała mnie odesłać razem z Jay’em do Dwunastki, a tobie też by się nie upiekło. Twój ojciec odebrał telefon z Kapitolu, planują nowe wybory, bo nie wierzą w powrót Paylor – odsunęłam się, aby nie mógł więcej dotknąć moich włosów i spojrzałam mu w oczy.
- Nick ma plan, uwierz mi – Mench ściszył głos – Głównym elementem w tym planie jesteś ty. Dlatego tak bardzo zależy mu żebyś przyszła. Tylko tyle mogę ci powiedzieć. Na wypadek kolejnego ptasiego ataku zabierz to – wyciągnął zza pasa okalającego jego wąskie biodra mały, ale gruby nóż i wcisnął mi do ręki.
- Postaram się nie przysparzać ci problemów nigdy więcej – westchnęłam zabierając nóż z jego reki.
- Lubię gdy przysparzasz mi kłopotów – usłyszałam jego cichy nieśmiały szept – To znaczy… yyy nikt nie pakuje się w tak komiczne sytuacje. Ratowanie dam z opresji weszło mi chyba w nawyk – dodał szybko wyraźnie speszony.
- Jestem aż tak śmieszna? – odwróciłam się na pięcie chcąc odejść z nożem w ręku – Ten ptak do mnie mówił, wcale tego nie wymyśliłam.
- I co? Powiedział, że postradałaś zmysły? – zadrwił Mench.
- Kazał mi uciekać– odparłam ponuro. Z dala od Snow i od ciebie – dodałam w myślach. Zagłębiłam się z powrotem w gęstwinie lasu, pozostawiając popaprańca Hawthorne’a samego ze swoimi ukochanymi pułapkami.
Dochodził południe, a do spotkania z Magnick’iem zostało pół dnia. Nie miałam pomysłu co ze sobą zrobić, więc poszłam na plażę. Nie było tam Rhetta, z którym nie chciałam nawet rozmawiać o całusie, jakim go uraczyłam. Chłopcy są beznadziejni. Miałam nadzieję, że Mench nie jest skończonym idiotą, który zgrywa grzecznego syna, a w nocy zabija bezbronne zwierzęta dla przyjemności. Nie myliłam się jednak co do uroczego Rhetta. Zastanawiało mnie jednak, dlaczego jeszcze nigdy nie widziałam go w towarzystwie jego brata Rakona. Może wcale nie byli tak blisko jak wszystkim opowiadali?
Zdecydowałam się w końcu zadzwonić do Sereny. Jedyny telefon w całym domu znajdował się niestety w salonie, lecz na moje szczęście wszyscy, włączając w to moją matkę, wyszli. Leniwie przytknęłam słuchawkę do ucha.
- Serena? – z drugiego końca linii słychać było przeraźliwe wrzaski.
- Kto mówi? – ledwo usłyszałam jej szept.
- Tu Goldenrose, czy coś się dzieje? Słyszę hałas – zapytałam zdziwiona.
- Goldenrose! Zostawiłaś mnie tu samą! – Serena prawie krzyknęła.
- Jestem w Czwórce… na misji – odparłam z wahaniem.
- Nie mogę z tobą rozmawiać, zaraz mnie przyłapią – westchnęła Serena.
- Kto ma cię złapać? Kto? – przestraszyłam się nie na żarty.
- Dwa dni temu obcy żołnierze wkroczyli na Ćwiek. Na pewno nie są to kapitolińskie wojska ani Strażnicy Pokoju. Na głowach mają białe przepaski. Uwięzili burmistrza Herriota. Biali Żołnierze – tak ich nazywamy, przeszukali każdy dom w poszukiwaniu pieniędzy i kosztowności. Ojciec chciał obronić nasz dobytek… - zacięła się - … ale został postrzelony… 


- Co z nim? – nie potrafię sobie wyobrazić jak bardzo Serena rozpaczałaby po takiej stracie.
- Jego stan jest ciężki. Matce udało się zatamować krwawienie. Na razie…
- Wiesz może co z moim ojcem? I babcią? – nie mogłam pozwolić, żeby coś im się stało.
- Zostali pojmani tak jak burmistrz. Nikt nie wie co się z nimi stało. Dopóki nic się nie wyjaśni ukrywamy się z Rush’em w lesie. Mama musiała zostać przy rannym ojcu w naszym zniszczonym domu. Co jeśli Biali Żołnierze znów ich dopadną? Dwunastka jest prawie opuszczona, wszyscy się ukrywają albo siedzą zamknięci gdzieś przez Białych. Nie ma dla nas ratunku.
- Wyciągnę cię z tego najszybciej jak się da – zdecydowałam od razu – Sprowadzę pomoc.
- Dobrze że chociaż tak możesz mnie wesprzeć. Może wreszcie będę mogła nazwać cię prawdziwą przyjaciółką – westchnęła smutno Serena i rozłączyła się.
Nie kryłam rozpaczy po jej słowach. Wzięłam się w garść i moim najważniejszym celem było uratowanie mojego domu. Tak postąpiłby Kosogłos.

----------------------------------------------------
Od razu przepraszam że rozdział dodałam z tak dużym opóźnieniem, ale zaczęła się szkoła i więcej niż jeden rozdział w miesiącu nie dam rady napisać :(
Dziękuje moim wspaniałym czytelniczkom za komentarze do poprzednich części 'Powrotu'
Ten rozdział dedykuje Michałowi Rycharskiemu za dzielne wyczekiwanie aż w końcu skończę pisać.
Dziękuje też Paulli K za motywacje do pisania 
Mam nadzieję, że nowy rozdział się spodoba i nie znienawidzicie Goldenrose ani Mencha :)

3 komentarze:

  1. Haniu!!!!!!!
    Rozdział naprawdę super :D
    Ach nadal utwierdzam się w przekonaniu, że nie lubię Katniss. Hhahahahah jak możńa tak się do swojego dziecka zachowywać.
    Jestem ciekawa co mój monsz Magnick kombinuje .
    Biali żołnierze - hmmm czyżby ktoś od Cordeli? Ech nwm
    Pozdrawiam i weny!
    Paulla K

    OdpowiedzUsuń
  2. Heej :D
    Uf dobra, wiec ja dopiero teraz. :D
    Dziekuje za dedykacje :D
    Rozdział jak zwykle super i czekam na kolejny rozdziałek ;)

    OdpowiedzUsuń