- Jesteś wreszcie - mruknął Magnick kiedy zeszłam do piwnicy - Czekaliśmy na ciebie.
- Przecież przyszłam punktualnie - odburknęłam urażona - W takim razie o co chodzi? - spojrzałam na Mench'a stojącego przy stole z mapami.
- O świcie wyruszamy - oznajmił nagle Odair - Pani Mellark i cała reszta się nie dowiedzą, obiecuję ci to.
- Ale dokąd? - zakryłam usta dłonią - Wiecie co dzieje się w Dystrykcie Dwunastym?! Obce wojska plądrują domy i zabijają ludzi! Moja rodzina zaginęła! Zadzwoniłam wczoraj do Sereny, a ta była cała zapłakana! Trzeba im pomóc, a wy chcecie gdzieś jechać? Cordelia Snow jest ważniejsza od życia ludzi? - wściekła rzuciłam się na Magnick'a wymachując rekami. Ten zrobił unik i wpadłam na półkę z książkami opowiadającymi o życiu Finnicka i pozostałych zwycięzców.
- Uspokój się, różyczko - Mench pomógł mi wstać, po czym skrępował moje ręce z tyłu - Przymknij się i pozwól Nick'owi mówić.
- Wyjeżdżamy do Dwunastki - odparł złowrogo Magnick - Prawdopodobnie tam ukrywa się Cordelia. Tyle udało mi się wydusić z Rakona. Chcieli nas zmylić podsyłając te listy z pogróżkami. Rakon ze swoimi strażnikami mieli pilnować żebyśmy nigdzie się stąd nie ruszyli, wtedy Snow wykona swój plan. Ale nie jestem aż tak bezmyślny. Wiem, że trzeba pomóc twojej rodzinie pozostałej w Dwunastce, Goldenrose - spojrzał mi prosto w oczy - Mam nadzieję, że się ze mną zgodzisz dla dobra sprawy.
- Tak - szepnęłam tylko zdezorientowana - To znaczy, że uciekniemy?
- Musimy najpierw zabrać żywność i broń - odezwał się Mench - Może jacyś strażnicy zabiorą się z nami?
- Zbyt duże ryzyko. Nie ma mowy. Od razu Rakon by się dowiedział. Dlatego musimy działać sami. Ja, ty - wskazał na Mench'a - oraz nasza mała Mellark.
- A co z tymi, którzy zostaną? - zaniepokoiłam się - Przecież zorientują się, że nas nie ma. Czy Rakon zapewni im ochronę?
- Póki nic nie widzą, są bezpieczni - zapewnił mnie Odair - A teraz czas się zbierać. Niech każde z was weźmie ze sobą jeden plecak, ja zajmę się bronią i jedzeniem. Pozostaje tylko kwestia pojazdu.
- Rakon przyjechał tu dość dużym wozem wojskowym, może być? Dajcie mi dziesięć minut i załatwione - zaśmiał się Hawthorne a Magnick rzucił mu śrubokręt i szczypce wesoło kiwając głową.
Wybiegłam z kryjówki najszybciej jak mogłam, wpadłam do domu i zaczęłam pakować swoje rzeczy w szybkim tempie.
- Obudziłaś mnie. Co robisz? - nagle pojawił się Jay - Idziesz gdzieś? Mama jest bardzo zła, ale nie chce mi powiedzieć czemu. To smutne - spuścił głowę.
- Posłuchaj mnie, mały - podeszłam do niego i chwyciłam go za ramiona - Mama potrzebuje teraz twojej opieki. Musze jechać, żeby pomóc tacie i babci, są w niebezpieczeństwie. Myślę, że właśnie tam przydaj się bardziej niż tutaj, gdzie mama wszystkiego mi zabrania, chociaż robi to tylko dlatego, by chronić mnie i ciebie również. Rozumiesz?
Jay przytknął cicho popłakując.
- Tez chcę uratować tatę i babcię! Mam przecież mój miecz - miał na myśli niewielki scyzoryk, który zawsze nosił przy sobie - Pomogę ci, Goldie.
- Nie możesz, dziewięciolatkowie nie walczą z żołnierzami. Bardziej przydasz się wujkowi Gale'owi i mamie, na pewno będą się bać - westchnęłam chcą go zbyć i nie narażać.
- Zawsze to robisz! Zostawiasz mnie żebym czuł się niepotrzebny jak jakiś śmieć! - wrzasnął, a łzy płynęły po jego twarzy strugami.
- Chcę tylko, abyś był bezpieczny! - teraz to ja krzyknęłam. Brat na chwilę zamilkł i spojrzał na mnie swoimi wielkimi przestraszonymi oczami, po czym uciekł w pokoju.
- Jay! - zawołałam za nim, ale było już za późno. Zniknął.
Wybiegłam przed dom cała zdyszana, wypatrywałam wozu, a w nim Odaira i Mench'a. Jednak nic jeszcze nie zagłuszyło wolnego i pięknego wchodu słońca. Usłyszałam czyjeś kroki. Na nieszczęście, nie zdążyłam się nigdzie ukryć.
- Goldenrose - szepnął nieznajomy - To ja, Rhett. Wszędzie cię szukałem.
- Co ty tutaj robisz? O tej porze? - starałam się wyglądać na zakłopotaną.
- To samo co ty, czekam na Magnick'a. Jadę do Dwunastki - oznajmił dumnie.
- Razem z nami? To niebezpieczne i dobrze o tym wiesz.
- Tutaj nikomu nie pomogę. Mogę tylko pomarzyć sobie, że mój brat się mną zainteresuje - w półmroku dostrzegłam smutną twarz Rhetta.
- A więc wiesz? - otwarłam szeroko oczy ze zdumienia - Dwunastka jest zagrożona. Cordelia wróciła, a twój brat...
- To zdrajca, wiem. Chcę wam pomóc wymierzyć sprawiedliwość. Powinienem go poprzeć, ale... on nie okazał mi dużo wsparcia w życiu. Ciecie też pragnę chronić - nagle objął mnie ramieniem, a ja stałam sztywna jak drzewo. Nie byłam przyzwyczajona do okazywania uczuć. Nie byłam nawet pewna czy darzę Rhetta jakimkolwiek uczuciem. Ceniłam go jednak za jego troskliwość i radość jaką promieniał.
Wtedy podjechał do nas wojskowy wóz, za kierownicą siedział Odair, a obok niego Hawthorne.
- Chyba wam nie przeszkodziliśmy, co gołąbeczki? - uśmiechnął się złośliwie Mench. Czasami naprawdę miałam ochotę porządnie mu przyłożyć w ten zakuty łeb - Wskakujcie szybko.
Wgramoliliśmy się z Rhettem na bagażnik pojazdu, który najwidoczniej służył wcześniej jako transporter.
- Kiedy odpalałem wóz, wydawało mi się, że przebiegł obok mnie twój brat - Mench zwrócił się do mnie - Biegł gdzieś o piątej rano?
- Nakrzyczałam na niego, chciał jechać ze mną - przyznałam się - Próbowałam mu wytłumaczyć, że powinien zając się matką...ale po prostu pękł i uciekł ode mnie. Co ze mnie na siostra... - schowałam twarz w dłoniach.
- Nie taka znowu najgorsza - odezwał się nagle wysoki głosik. Spojrzenia wszystkich padły na worek, do którego Nick rzekomo wpakował jedzenie. Worek poruszył się gwałtownie, po czym na wierzch wyjrzała głowa Jay'a Mellarka.
- Co zrobiłeś z naszym prowiantem, smarkaczu! - wrzasnął Odair i odwrócił się do niego, przez co wóz omal nie wjechał do rowu na trasie - Siostra kazała ci zostać w domu!
- Musiałem pomóc. Nie wybaczyłby sobie, gdyby tacie się coś stało - spojrzał na mnie błagalnie - A jedzenie schowałem w worze z bronią. Wiem, że narobiłem tylko kłopotu.
- Możesz zostać pod jednym warunkiem - rzucił ostro Odair - Odpowiadasz sam za siebie. To ważna misja i nikt nie będzie cię niańczył. Zrozumiano, żołnierzu Mellark?
- Zrozumiano - przytaknął wesoło Jay i rzucił mi się na szyję. Przytuliłam go mocno, żałując, że wcześniej tak podle go odtrąciłam. Obawiałam się tylko reakcji matki na nasze nagłe zniknięcie.
- Przepraszam, Jay. Zależy mi, żebyś był bezpieczny, dlatego krzyczałam - oparłam głowę na jego plecach i kątem oka spojrzałam na Rhetta siedzącego obok. Chłopak posłał mi spokojne i opanowane spojrzenie - Wszystko będzie dobrze - mówiły jego oczy.
- Rhett, możesz na chwilę przejąc kierownicę? - zapytał Nick - Trzeba wyciągnąć nasz prowiant spod broni bo jutro nie zjemy ani kawałka dojrzałego czerwonego jabłka - mruknął patrząc w stronę mojego brata.
- Oczywiście - młody Lawndeer przeszedł po siedzeniach i zmienił Odaira, który zajął się uporządkowywaniem naszych pakunków. Mench również przeszedł na bagażnik, ale tylko po to by bez słowa usiąść obok mnie. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie zamkniętego w sobie. Jednak już tyle razy myślałam o nim jako o samotniku, o łowcy, o kimś pięknym i tajemniczym...Pogubiłam się już. Jaki naprawdę był ten chłopak? Miał serce zimne jak lód i żył na własny rachunek, gdyż jego ojca nigdy nie interesowały jego uczucia? Czy w jego sercu kryła się choć odrobina ciepła i troski o drugiego człowieka? Może całkowicie wyrzucił z siebie wspomnienia i tylko szydził z ludzi? W moim przypadku tak było, ciągle się ze mnie śmiał. Z początku go nienawidziłam. Ale może nie powinnam go winić, za to jaki jest? Zaryzykowałam i spojrzałam na niego ciągle trzymając w ramionach mojego brata.
- Nie chciałbym byś w twojej skórze - żachnął się nagle Hawthorne - Twoja mamusia wpadnie w szał, mój ojciec zapewne tak samo. Jesteśmy już martwi - zaśmiał się a ja razem z nim. Bardzo przejmowałam się matką i tym, do czego się posunie, kiedy już zorientuje się, że nas nie ma. Jednak teraz ważniejsza była Dwunastka i reszta mojej rodziny.
- Dobra z ciebie siostra - odezwał się znowu Hawthorne - Dałbym wszystko, żeby ktoś się o mnie tak troszczył, jak ty o niego....niestety.
- Każdy potrzebuje troski, Mench - odpowiedziałam - Wystarczy tylko poprosić i ją komuś okazać w zamian. Zawsze opiekowałam się Jay'em, choć nie musiałam. Wiem, że on kiedyś zrobi dla mnie to samo - uśmiechnęłam się.
- Wystarczy poprosić... - powtórzył Mench z jego dłoń pokonała dzielącą nas odległość i delikatnie musnęła moją. Poczułam ucisk w żołądku, wstrząsnął mną zimny dreszcz, nie cofnęłam jednak dłoni. Chciałam pochwycić jego spojrzenie, wyczytać coś z jego oczu. Wtedy gwałtownie odsunął swoją rękę. Odwrócił głowę, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się, tak po prostu.
Pierwszy raz poczułam coś dziwnego. Falę ciepła, która otoczyła mnie kiedy odwzajemniłam ten uśmiech.
Czekała nas długa i niebezpieczna droga. Ale póki jesteśmy razem, damy radę...