niedziela, 21 grudnia 2014

Powrót Kosogłosa 10

Cicho zakradłam się do kryjówki Magnick'a Odaira. Cały dzień zamartwiałam się o Serenę i mojego ojca. Muszę natychmiast coś zrobić. Może Odair będzie mógł pomóc? Mench wspomniał że mają wobec mnie duże plany, nie zamierzam się jednak zgodzić, póki nie dowiem się co zaszło w Dwunastce. Boję się też wracać do domku Annie na noc. Matka na pewno mnie tam dopadnie i zmusi do wyjazdu, gdyż jej córeczka zrobiła się niegrzeczna i nie przestrzega tych głupich zasad. Czułam się zdeptana jak karaluch. Należało wziąć sprawy we własne ręce.


- Jesteś wreszcie - mruknął Magnick kiedy zeszłam do piwnicy - Czekaliśmy na ciebie.
- Przecież przyszłam punktualnie - odburknęłam urażona - W takim razie o co chodzi? - spojrzałam na Mench'a stojącego przy stole z mapami.
- O świcie wyruszamy - oznajmił nagle Odair - Pani Mellark i cała reszta się nie dowiedzą, obiecuję ci to.
- Ale dokąd? - zakryłam usta dłonią - Wiecie co dzieje się w Dystrykcie Dwunastym?! Obce wojska plądrują domy i zabijają ludzi! Moja rodzina zaginęła! Zadzwoniłam wczoraj do Sereny, a ta była cała zapłakana! Trzeba im pomóc, a wy chcecie gdzieś jechać? Cordelia Snow jest ważniejsza od życia ludzi? - wściekła rzuciłam się na Magnick'a wymachując rekami. Ten zrobił unik i wpadłam na półkę z książkami opowiadającymi o życiu Finnicka i pozostałych zwycięzców.
- Uspokój się, różyczko - Mench pomógł mi wstać, po czym skrępował moje ręce z tyłu - Przymknij się i pozwól Nick'owi mówić.
- Wyjeżdżamy do Dwunastki - odparł złowrogo Magnick - Prawdopodobnie tam ukrywa się Cordelia. Tyle udało mi się wydusić z Rakona. Chcieli nas zmylić podsyłając te listy z pogróżkami. Rakon ze swoimi strażnikami mieli pilnować żebyśmy nigdzie się stąd nie ruszyli, wtedy Snow wykona swój plan. Ale nie jestem aż tak bezmyślny. Wiem, że trzeba pomóc twojej rodzinie pozostałej w Dwunastce, Goldenrose - spojrzał mi prosto w oczy - Mam nadzieję, że się ze mną zgodzisz dla dobra sprawy.
- Tak - szepnęłam tylko zdezorientowana - To znaczy, że uciekniemy?
- Musimy najpierw zabrać żywność i broń - odezwał się Mench - Może jacyś strażnicy zabiorą się z nami?
- Zbyt duże ryzyko. Nie ma mowy. Od razu Rakon by się dowiedział. Dlatego musimy działać sami. Ja, ty - wskazał na Mench'a - oraz nasza mała Mellark.
- A co z tymi, którzy zostaną? - zaniepokoiłam się - Przecież zorientują się, że nas nie ma. Czy Rakon zapewni im ochronę?
- Póki nic nie widzą, są bezpieczni - zapewnił mnie Odair - A teraz czas się zbierać. Niech każde z was weźmie ze sobą jeden plecak, ja zajmę się bronią i jedzeniem. Pozostaje tylko kwestia pojazdu.
- Rakon przyjechał tu dość dużym wozem wojskowym, może być? Dajcie mi dziesięć minut i załatwione - zaśmiał się Hawthorne a  Magnick rzucił mu śrubokręt i szczypce wesoło kiwając głową.
Wybiegłam z kryjówki najszybciej jak mogłam, wpadłam do domu i zaczęłam pakować swoje rzeczy w szybkim tempie.
- Obudziłaś mnie. Co robisz? - nagle pojawił się Jay - Idziesz gdzieś? Mama jest bardzo zła, ale nie chce mi powiedzieć czemu. To smutne - spuścił głowę.
- Posłuchaj mnie, mały - podeszłam do niego i chwyciłam go za ramiona - Mama potrzebuje teraz twojej opieki. Musze jechać, żeby pomóc tacie i babci, są w niebezpieczeństwie. Myślę, że właśnie tam przydaj się bardziej niż tutaj, gdzie mama wszystkiego mi zabrania, chociaż robi to tylko dlatego, by chronić mnie i ciebie również. Rozumiesz?
Jay przytknął cicho popłakując.
- Tez chcę uratować tatę i babcię! Mam przecież mój miecz - miał na myśli niewielki scyzoryk, który zawsze nosił przy sobie - Pomogę ci, Goldie.
- Nie możesz, dziewięciolatkowie nie walczą z żołnierzami. Bardziej przydasz się wujkowi Gale'owi i mamie, na pewno będą się bać - westchnęłam chcą go zbyć i nie narażać.
- Zawsze to robisz! Zostawiasz mnie żebym czuł się niepotrzebny jak jakiś śmieć! - wrzasnął, a łzy płynęły po jego twarzy strugami.
- Chcę tylko, abyś był bezpieczny! - teraz to ja krzyknęłam. Brat na chwilę zamilkł i spojrzał na mnie swoimi wielkimi przestraszonymi oczami, po czym uciekł w pokoju.
- Jay! - zawołałam za nim, ale było już za późno. Zniknął.

Wybiegłam przed dom cała zdyszana, wypatrywałam wozu, a w nim Odaira i Mench'a. Jednak nic jeszcze nie zagłuszyło wolnego i pięknego wchodu słońca. Usłyszałam czyjeś kroki. Na nieszczęście, nie zdążyłam się nigdzie ukryć.
- Goldenrose - szepnął nieznajomy - To ja, Rhett. Wszędzie cię szukałem.
- Co ty tutaj robisz? O tej porze? - starałam się wyglądać na zakłopotaną.
- To samo co ty, czekam na Magnick'a. Jadę do Dwunastki - oznajmił dumnie.
- Razem z nami? To niebezpieczne i dobrze o tym wiesz.
- Tutaj nikomu nie pomogę. Mogę tylko pomarzyć sobie, że mój brat się mną zainteresuje - w półmroku dostrzegłam smutną twarz Rhetta.
- A więc wiesz? - otwarłam szeroko oczy ze zdumienia - Dwunastka jest zagrożona. Cordelia wróciła, a twój brat...
- To zdrajca, wiem. Chcę wam pomóc wymierzyć sprawiedliwość. Powinienem go poprzeć, ale... on nie okazał mi dużo wsparcia w życiu. Ciecie też pragnę chronić - nagle objął mnie ramieniem, a ja stałam sztywna jak drzewo. Nie byłam przyzwyczajona do okazywania uczuć. Nie byłam nawet pewna czy darzę Rhetta jakimkolwiek uczuciem. Ceniłam go jednak za jego troskliwość i radość jaką promieniał.

Wtedy podjechał do nas wojskowy wóz, za kierownicą siedział Odair, a obok niego Hawthorne.
- Chyba wam nie przeszkodziliśmy, co gołąbeczki? - uśmiechnął się złośliwie Mench. Czasami naprawdę miałam ochotę porządnie mu przyłożyć w ten zakuty łeb - Wskakujcie szybko.
Wgramoliliśmy się z Rhettem na bagażnik pojazdu, który najwidoczniej służył wcześniej jako transporter.
- Kiedy odpalałem wóz, wydawało mi się, że przebiegł obok mnie twój brat - Mench zwrócił się do mnie - Biegł gdzieś o piątej rano?
- Nakrzyczałam na niego, chciał jechać ze mną - przyznałam się - Próbowałam mu wytłumaczyć, że powinien zając się matką...ale po prostu pękł i uciekł ode mnie. Co ze mnie na siostra... - schowałam twarz w dłoniach.
- Nie taka znowu najgorsza - odezwał się nagle wysoki głosik. Spojrzenia wszystkich padły na worek, do którego Nick rzekomo wpakował jedzenie. Worek poruszył się gwałtownie, po czym na wierzch wyjrzała głowa Jay'a Mellarka.
- Co zrobiłeś z naszym prowiantem, smarkaczu! - wrzasnął Odair i odwrócił się do niego, przez co wóz omal nie wjechał do rowu na trasie - Siostra kazała ci zostać w domu!
- Musiałem pomóc. Nie wybaczyłby sobie, gdyby tacie się coś stało - spojrzał na mnie błagalnie - A jedzenie schowałem w worze z bronią. Wiem, że narobiłem tylko kłopotu.
- Możesz zostać pod jednym warunkiem - rzucił ostro Odair - Odpowiadasz sam za siebie. To ważna misja i nikt nie będzie cię niańczył. Zrozumiano, żołnierzu Mellark?
- Zrozumiano - przytaknął wesoło Jay i rzucił mi się na szyję. Przytuliłam go mocno, żałując, że wcześniej tak podle go odtrąciłam. Obawiałam się tylko reakcji matki na nasze nagłe zniknięcie.
- Przepraszam, Jay. Zależy mi, żebyś był bezpieczny, dlatego krzyczałam - oparłam głowę na jego plecach i kątem oka spojrzałam na Rhetta siedzącego obok. Chłopak posłał mi spokojne i opanowane spojrzenie - Wszystko będzie dobrze - mówiły jego oczy.


- Rhett, możesz na chwilę przejąc kierownicę? - zapytał Nick - Trzeba wyciągnąć nasz prowiant spod broni bo jutro nie zjemy ani kawałka dojrzałego czerwonego jabłka - mruknął patrząc w stronę mojego brata.
- Oczywiście - młody Lawndeer przeszedł po siedzeniach i zmienił Odaira, który zajął się uporządkowywaniem naszych pakunków. Mench również przeszedł  na bagażnik, ale tylko po to by bez słowa usiąść obok mnie. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie zamkniętego w sobie. Jednak już tyle razy myślałam o nim jako o samotniku, o łowcy, o kimś pięknym i tajemniczym...Pogubiłam się już. Jaki naprawdę był ten chłopak? Miał serce zimne jak lód i żył na własny rachunek, gdyż jego ojca nigdy nie interesowały jego uczucia? Czy w jego sercu kryła się choć odrobina ciepła i troski o drugiego człowieka? Może całkowicie wyrzucił z siebie wspomnienia i tylko szydził z ludzi? W moim przypadku tak było, ciągle się ze mnie śmiał. Z początku go nienawidziłam. Ale może nie powinnam go winić, za to jaki jest? Zaryzykowałam i spojrzałam na niego ciągle trzymając w ramionach mojego brata.
- Nie chciałbym byś w twojej skórze - żachnął się nagle Hawthorne - Twoja mamusia wpadnie w szał, mój ojciec zapewne tak samo. Jesteśmy już martwi - zaśmiał się a ja razem z nim. Bardzo przejmowałam się matką i tym, do czego się posunie, kiedy już zorientuje się, że nas nie ma. Jednak teraz ważniejsza była Dwunastka i reszta mojej rodziny.
- Dobra z ciebie siostra - odezwał się znowu Hawthorne - Dałbym wszystko, żeby ktoś się o mnie tak troszczył, jak ty o niego....niestety.
- Każdy potrzebuje troski, Mench - odpowiedziałam - Wystarczy tylko poprosić i ją komuś okazać w zamian. Zawsze opiekowałam się Jay'em, choć nie musiałam. Wiem, że on kiedyś zrobi dla mnie to samo - uśmiechnęłam się.
- Wystarczy poprosić... - powtórzył Mench z jego dłoń pokonała dzielącą nas odległość i delikatnie musnęła moją. Poczułam ucisk w żołądku, wstrząsnął mną zimny dreszcz, nie cofnęłam jednak dłoni. Chciałam pochwycić jego spojrzenie, wyczytać coś z jego oczu. Wtedy gwałtownie odsunął swoją rękę. Odwrócił głowę, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się, tak po prostu.



 Pierwszy raz poczułam coś dziwnego. Falę ciepła, która otoczyła mnie kiedy odwzajemniłam ten uśmiech.
Czekała nas długa i niebezpieczna droga. Ale póki jesteśmy razem, damy radę...

sobota, 13 września 2014

Powrót Kosogłosa 9

Wzięłam głęboki oddech.

- Każesz mnie ściąć, powiesisz mnie czy postrzelisz za to, że zabrałam jakiś głupi list? – wypaliłam prosto w twarz matce. W niewielkim niebieskim salonie siedział też Jay, Gale, Johanna, Annie i kilku strażników.

- To nie był jakiś tam list! Tylko list od Cordelii Snow! Masz szczęście, że Magnick mi go przyniósł. Musiał ci chyba wyrwać go siłą! – wrzasnęła oskarżycielsko – Nie będę dłużej znosiła twojego zachowania. Nie powinnam była cię zabierać, jeden wielki chodzący z ciebie kłopot. Spowalniasz nasze śledztwo. Wszyscy poparli moją decyzję.
- Jednak mnie zastrzelisz? – nie ukrywam, że chciałam ją zdenerwować. Ona nazywa te ‘wakacje’ u Annie śledztwem? Napotkałam oczy Jay’a, a on pokręcił smętnie głową.
- Wracasz do domu razem z bratem – rzuciła oschle – Dzwoniłam już do ojca i jutro będzie czekał na was na stacji w Dwunastce. Natychmiast idź do pokoju i zabierz rzeczy.

Nie mogłam oddychać. Matka stała się moim wrogiem? Jeśli wrócę do domu, wszystko legnie w gruzach. Chcę przygody, o dziwno, tak jak Mench. Chce rozwikłać zagadkę Cordelii i sprowadzić Paylor z powrotem.
Nagle zadzwonił telefon, odebrał Gale i na chwilę wyszedł na ganek. Stałam w milczeniu próbując jakoś uniknąć wyjazdu.
- A Mench? – pomyślałam o nieobecnym chłopaku – Co z nim? On nie sprawia wam problemów? Też chciał ukraść list i na dodatek szwenda się po nocach!
- Właśnie Katniss – głos zabrała Johanna, która od naszej rozmowy pierwszego dnia przy rozpalaniu ogniska, jest po mojej stronie – Skoro odsyłasz Goldie, to niesprawiedliwe byłoby pozwolenie Mench’owi zostać. To przecież dzieci.
- Niech Gale zdecyduje o jego losie – oświadczyła matka zbita z tropu. Wtedy Gale wrócił do salonu wyraźnie roztrzęsiony – Gale?
- Mamy kłopoty. Zadzwoniła do mnie Livia, sekretarka Paylor, Beetee podobno zwariował. Wszyscy myślą, że Paylor nie żyje. Zwołali już oficjalną radę, która ma wybrać nowego Prezydenta. Beetee i Haymitch nie potrafią ich powstrzymać.

- Kapitolińczycy to bezmyślne świnie – skwitowała Johanna.
- Nie możemy dopuścić do wyborów. Sprawa odesłania mojej córki musi poczekać – matka rzuciła mi lodowate spojrzenie – Musimy wysłać kogoś, kto opanuje cały bałagan w Kapitolu.
- Wyślemy kogoś? Masz zamiar siedzieć tu i bezczynnie wydawać polecenia innym? – uniosłam się – To nasza misja! Podjęłaś się jej to ją zakończ!
- Nie tym tonem, młoda damo – Katniss poczerwieniała ze złości – Tak ci śpieszno do pomocy? Może wyślemy cię samą na pomoc Paylor?
- Z wielką chęcią. Przynajmniej nie będę musiała znosić cię przez jakiś czas – wstałam i szybkim krokiem wyszłam  z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Z pewnością pozostawiłam wszystkich w środku ze zdziwionymi minami, jak to możliwe, że ktoś zwraca się przeciw wspaniałej Katniss Everdeen? Mam gdzieś jej głupie zasady.



Przypomniałam sobie, że mam spotkać się z Magnick’iem przy tajne skrytce o północy. Miałam dużo czasu, jeszcze nawet nie zmierzchało, więc postanowiłam znaleźć Mench’a i odejść jak najdalej od wszystkich irytujących dorosłych. Tylko gdzie podziewa się Hawthorne, myśliwy i w dodatku złodziej? Pierwszy raz podczas pobytu tutaj zdecydowałam się wejść do lasu. Nie to, żebym się bała, jednak przez ostrzeżenia rodziców, że las jest niebezpieczny, nigdy nie zapuszczałam się dalej niż na naszą łąkę. W wieku lat dziewięciu nauczyłam się używać shurikenów i stałam się prawdziwym postrachem podwórka. W szkole zawsze miałam łatwiej niż inni. Nauczyciele chodzili dumni jak pawie, że mają zaszczyt uczyć dziecko z rodziny Mellarków. Dzieciaki ze Złożyska podziwiały mnie i za wszelką cenę chciały być jak ja. Jedynie Serena Ogilby, śliczna córka Strażnika Pokoju nigdy nie podążała moim śladem. Jako dziesięciolatki spotkałyśmy się na łące. Na mojej łące. Prawie zaatakowałam Serenę, gdyż uważałam łąkę za moją własność. Jednak strach w jej oczach uświadomił mi, że nie chcę nikogo krzywdzić. Porzuciłam wtedy shurikeny i używałam jedynie w sytuacjach wymagających samoobrony. Serena zaś uplotła dla mnie wianek z prymulek, które tak bardzo lubiła. Spędzałyśmy całe dnie zbierając kwiaty w jedynym miejscu, gdzie mogłam być po prostu sobą. Porzuciłam przyjaźń decydując się przyjechać tutaj. Teraz żałuję, ale muszę skończyć co zaczęłam. Zanotowałam w myślach, że muszę niezwłocznie zadzwonić do Sereny.
Przez korony drzew wpadały promienie słońca radośnie oświetlając ciemny bór. Moim niepewnym krokom towarzyszył śpiew głoskułek. Nigdzie ani śladu jakiejkolwiek zwierzyny. Las otaczał domek Annie tylko z tylnej strony. Idealne miejsce dla myśliwego – idealne miejsce dla Mench’a.
- Hawthorne!  - krzyknęłam na cały głos w nadziei na odpowiedź. Skierowałam oczy ku koronom drzew, na jednym dostrzegłam małego ptaszka. On także wlepiał we mnie swe maleńkie czarne oczka. Zagwizdał. Poleć z nami
- Nie mam skrzydeł – rozłożyłam bezradnie ręce niedowierzając, że naprawdę zrozumiałam jego ćwierk, a ptak znów dał głos. Gdy zmierzch nadejdzie, ona też przybędzie…
- Ona? Cordelia Snow? – zaniepokoiłam się. Ptak sfrunął z gałęzi i zaczął zataczać koła nad moją głową. Pierzchaj dziecko póki możesz
- Nie mam zamiaru uciekać! – wykrzyknęłam chyba trochę za głośno, gdyż głoskułka zanurkowała w powietrzu lecąc prostu na mnie. Zrobiłam krok w tył, ale ona i tak wplątała się w moje włosy. Szarpała, po ubraniu spływała mi krew. Zamachnęłam się by odgonić ptaka, zachwiałam się i przewróciłam. Poczułam coś wielkiego i zimnego zatrzaskującego się na moich plecach. Potworny ból odebrał mi przytomność.
- Różyczko, wstawaj, nie będę tu sterczeć przez całą noc – obudził mnie cichy szept. Otworzyłam oczy. Mench stał nade mną zniecierpliwiony. W ręku coś trzymał. Martwego ptaka.


- Ciesz się, że moje pułapki wysyłają sygnał jeśli coś w nie wpadnie. Inaczej nie miałabyś tyle  szczęścia.
- Nazywasz samego siebie szczęściem? – roześmiałam się przecierając oczy. Odruchowo próbowałam wstać, jednak ostry ból w plecach uniemożliwił mi ruch.
- Gdyby nie szczęście, wykrwawiłabyś się tutaj na śmierć. Załatwiłem to ptaszysko – potrząsnął zwłokami głoskułki po czym wyrzucił je w zarośla.
- Najpierw do mnie mówiła, ale potem zaatakowała mnie i powaliła na ziemię – potarłam swoje czoło.
- Ptak mówiący ludzkim głosem, no proszę – chłopak pokręcił głową – Chyba nieźle się uderzyłaś, różyczko.
- Ale…- nie pamiętałam już co było prawdą, a co nie. Może rzeczywiście tylko wydawało mi się, że głoskułka do mnie śpiewa? Jednak moje obrażenia wskazywały na to, że mnie zaatakowała. Postanowiłam nie mówić więcej Mench’owi – Nadziałam się na coś ostrego.
- Moja pułapka. Niezawodna ale tylko w przypadku zwierzyny. Głęboko ci się wbiła, piekareczko – chłopak podał mi rękę i pomógł wstać – Przybiegłem w ostatniej chwili i wyciągnąłem z ciebie to żelastwo. Koszulę możesz zatrzymać – zdziwiona zerknęłam na zranione plecy. Odpięłam kilka guzików niebieskiej lnianej koszuli Mench’a. Od łopatek w dół owinięta byłam bandażem. No tak, żeby mnie opatrzyć, Mench musiał ściągnąć moją przebitą na wylot kurtkę. Doskonale.
- Lubisz polować, co? – zmieniłam temat. Otrzepałam się z piasku, wygładziłam potargane włosy i spojrzałam na Mench’a. Miał na sobie długi płaszcz, wysokie czarne myśliwskie buty, włosy pozlepiały się w strąki przez pot spływający po czole. Ale ten widok miał w sobie coś pięknego. Nie chciałam bronić się przed nim, nigdy więcej.
- Jestem w tym naprawdę niezły, jeśli nie przeszkadza mi żadna niezdarna dziewucha – żachnął się. Nie ukrywam, byłam wdzięczna za pomoc, ale charakter tego chłopaka naprawdę odpychał od jakiejkolwiek uprzejmości.
- Niezdarna? O ile pamiętam, ostatnio nazwałeś mnie sprytną. Przepraszam, wielmożny panie, za wtargnięcie na twój teren. Czy mogę to jakoś wynagrodzić? – skłoniłam mu się nisko nadal czując pieczenie pod bandażem.
- Nie wiem co o tobie myśleć, różyczko. Zwykła głoskułka pokonała córkę Katniss Everdeen. Po co tutaj przyszłaś? – wyciągnął rękę i odgarnął kosmyk kasztanowych włosów z mojego ramienia.
- Szukałam cię, by zapytać, czy tobie też Magnick nakazał przyjść na spotkanie o północy – znieruchomiałam pod wpływem jego dotyku.
- Mnie nikt nie wydaje poleceń, zapamiętaj to. Sam mam zamiar przyjść. Przed powrotem do mamusi powinnaś znaleźć coś na głowę, jest cała w strupach. Dzisiaj nie zabrałaś nawet, jak widzę, swoich latających krążków – przypomniał sobie nasze pierwsze spotkanie na łące, kiedy to moje shurikeny unieruchomiły go przy drzewie.
- Byłam roztrzęsiona. Z resztą nadal źle się czuję. Matka chciała mnie odesłać razem z Jay’em do Dwunastki, a tobie też by się nie upiekło. Twój ojciec odebrał telefon z Kapitolu, planują nowe wybory, bo nie wierzą w powrót Paylor – odsunęłam się, aby nie mógł więcej dotknąć moich włosów i spojrzałam mu w oczy.
- Nick ma plan, uwierz mi – Mench ściszył głos – Głównym elementem w tym planie jesteś ty. Dlatego tak bardzo zależy mu żebyś przyszła. Tylko tyle mogę ci powiedzieć. Na wypadek kolejnego ptasiego ataku zabierz to – wyciągnął zza pasa okalającego jego wąskie biodra mały, ale gruby nóż i wcisnął mi do ręki.
- Postaram się nie przysparzać ci problemów nigdy więcej – westchnęłam zabierając nóż z jego reki.
- Lubię gdy przysparzasz mi kłopotów – usłyszałam jego cichy nieśmiały szept – To znaczy… yyy nikt nie pakuje się w tak komiczne sytuacje. Ratowanie dam z opresji weszło mi chyba w nawyk – dodał szybko wyraźnie speszony.
- Jestem aż tak śmieszna? – odwróciłam się na pięcie chcąc odejść z nożem w ręku – Ten ptak do mnie mówił, wcale tego nie wymyśliłam.
- I co? Powiedział, że postradałaś zmysły? – zadrwił Mench.
- Kazał mi uciekać– odparłam ponuro. Z dala od Snow i od ciebie – dodałam w myślach. Zagłębiłam się z powrotem w gęstwinie lasu, pozostawiając popaprańca Hawthorne’a samego ze swoimi ukochanymi pułapkami.
Dochodził południe, a do spotkania z Magnick’iem zostało pół dnia. Nie miałam pomysłu co ze sobą zrobić, więc poszłam na plażę. Nie było tam Rhetta, z którym nie chciałam nawet rozmawiać o całusie, jakim go uraczyłam. Chłopcy są beznadziejni. Miałam nadzieję, że Mench nie jest skończonym idiotą, który zgrywa grzecznego syna, a w nocy zabija bezbronne zwierzęta dla przyjemności. Nie myliłam się jednak co do uroczego Rhetta. Zastanawiało mnie jednak, dlaczego jeszcze nigdy nie widziałam go w towarzystwie jego brata Rakona. Może wcale nie byli tak blisko jak wszystkim opowiadali?
Zdecydowałam się w końcu zadzwonić do Sereny. Jedyny telefon w całym domu znajdował się niestety w salonie, lecz na moje szczęście wszyscy, włączając w to moją matkę, wyszli. Leniwie przytknęłam słuchawkę do ucha.
- Serena? – z drugiego końca linii słychać było przeraźliwe wrzaski.
- Kto mówi? – ledwo usłyszałam jej szept.
- Tu Goldenrose, czy coś się dzieje? Słyszę hałas – zapytałam zdziwiona.
- Goldenrose! Zostawiłaś mnie tu samą! – Serena prawie krzyknęła.
- Jestem w Czwórce… na misji – odparłam z wahaniem.
- Nie mogę z tobą rozmawiać, zaraz mnie przyłapią – westchnęła Serena.
- Kto ma cię złapać? Kto? – przestraszyłam się nie na żarty.
- Dwa dni temu obcy żołnierze wkroczyli na Ćwiek. Na pewno nie są to kapitolińskie wojska ani Strażnicy Pokoju. Na głowach mają białe przepaski. Uwięzili burmistrza Herriota. Biali Żołnierze – tak ich nazywamy, przeszukali każdy dom w poszukiwaniu pieniędzy i kosztowności. Ojciec chciał obronić nasz dobytek… - zacięła się - … ale został postrzelony… 


- Co z nim? – nie potrafię sobie wyobrazić jak bardzo Serena rozpaczałaby po takiej stracie.
- Jego stan jest ciężki. Matce udało się zatamować krwawienie. Na razie…
- Wiesz może co z moim ojcem? I babcią? – nie mogłam pozwolić, żeby coś im się stało.
- Zostali pojmani tak jak burmistrz. Nikt nie wie co się z nimi stało. Dopóki nic się nie wyjaśni ukrywamy się z Rush’em w lesie. Mama musiała zostać przy rannym ojcu w naszym zniszczonym domu. Co jeśli Biali Żołnierze znów ich dopadną? Dwunastka jest prawie opuszczona, wszyscy się ukrywają albo siedzą zamknięci gdzieś przez Białych. Nie ma dla nas ratunku.
- Wyciągnę cię z tego najszybciej jak się da – zdecydowałam od razu – Sprowadzę pomoc.
- Dobrze że chociaż tak możesz mnie wesprzeć. Może wreszcie będę mogła nazwać cię prawdziwą przyjaciółką – westchnęła smutno Serena i rozłączyła się.
Nie kryłam rozpaczy po jej słowach. Wzięłam się w garść i moim najważniejszym celem było uratowanie mojego domu. Tak postąpiłby Kosogłos.

----------------------------------------------------
Od razu przepraszam że rozdział dodałam z tak dużym opóźnieniem, ale zaczęła się szkoła i więcej niż jeden rozdział w miesiącu nie dam rady napisać :(
Dziękuje moim wspaniałym czytelniczkom za komentarze do poprzednich części 'Powrotu'
Ten rozdział dedykuje Michałowi Rycharskiemu za dzielne wyczekiwanie aż w końcu skończę pisać.
Dziękuje też Paulli K za motywacje do pisania 
Mam nadzieję, że nowy rozdział się spodoba i nie znienawidzicie Goldenrose ani Mencha :)

czwartek, 17 lipca 2014

Powrót Kosogłosa 8

No i proszę bardzo, mamy nexta :) Ciesze się, że mi się w ogóle udało. Mam nadzieję, że nie poszło mi aż tak źle. Następny za dwa tygodnie bo wyjeżdżam, ale postaram się coś napisać. Podziękowania dla moich ulubionych komentatorek i czytelniczek - Pauli i Sandry 
-----------------------------------------------------------

- Co się dzieje? Co wy robicie? – zaskoczona doskoczyłam do dwóch postaci przypartych do ściany. Pomimo mojej obecności, napastnik nie puścił ofiary.
- Spadajcie dzieciaki – od razu poznałam głos napastnika, pełen roztargnienia – Narobicie sobie tylko kłopotu.
- Magnick?! – nigdy w życiu nie pomyślała, że wspaniały Odair jest zdolny do czegoś takiego… chwileczkę… przyjrzałam się ofierze przypartej do ściany…

- Kapitan Rakon? – Jay uprzedził mnie zdradzając tożsamość osobnika przypartego do ściany – Co pan tu robi?
- Załatwiamy bardzo poważną sprawę – dopiero teraz spostrzegłam błyszczący nóż, który Nick przykładał Rakonowi do gardła – A więc, drogi kolego, zapytam jeszcze raz. Gdzie ona jest? – uniósł brwi, choć jego twarz stężała. Po chwili spostrzegłam maleńką strużkę krwi spływającą po mundurze dowódcy straży.
- Nie! – wyrwało mi się, nie mogłam na to patrzeć. Odwróciłam się, choć wiedziałam, że muszę coś zrobić. Chciałam uciec z Jay’em, jednak jego już dawno nie było... zostałam sama… z nimi. 
***
To moja szansa. Mam szczęście, że Paylor jest łaskawa i dba o nas wszystkich. Chociaż właściwie nie wiem czemu kazała mi pojechać po jakieś głupie perfumy.  Jednak gdyby jej podpis znalazł się w końcu na moim certyfikacie dostania się na służbę… muszę się wykazać.
Jak w takim miejscu, ktoś mógł otworzyć perfumerię? – z niedowierzaniem przyglądam się ulicy całej  w śmieciach. Gdzieniegdzie pałętają się szczury i czuć zapach ścieków z miasta. Musiałem podjechać tu służbowym wozem, pieszo droga byłaby za długa. Centrum Kapitolu jest oczywiście zadbane i tryska życiem, ale niektóre wąskie uliczki są nadal koszmarne. Spojrzałem na kartkę z adresem. Wszystko się zgadza – obróciłem gwałtownie głowę w poszukiwaniu numeru budynku. Był – 75, a tuż nad nim szyld ‘Perfumeria Biała Róża – zakochaj się w zapachu’. Nieśmiało otworzyłem szklane drzwi, a dzwonek oznajmił o moim przybyciu. Zza wielkiej drewnianej lady wyłoniła się drobna ekspedientka  z uśmiechem na twarzy.
- Witam w perfumerii ‘Biała Róża’ – zaćwierkała – W czym mogę pomóc?
- Przyszedłem po perfumy dla Pani Prezydent – wydukałem nieśmiało.
- Ach tak! Robię dla niej perfumy od wieków! – panna spojrzała na mnie zaciekawiona – Po mundurze widzę, że nie jesteś Strażnikiem Pokoju – stwierdziła.
- Aktualnie szkolę się do Eskorty. To specjalna grupa licząca dziesięciu strażników, którzy chronią Paylor – pochwaliłem się – Dlatego mój mundur jest zielony, ale bez odznaki, kiedy mnie przyjmą, tutaj doszyję herb Kapitolu – wskazałem palcem miejsce na piersi. Byłem taki dumny mogąc wreszcie pochwalić się komuś moimi osiągnięciami. Choć jeszcze długa droga przede mną.
- Życzę powodzenia – dałbym sobie głowę uciąć, że po twarzy tej ślicznotki przebiegł złowieszczy uśmieszek – Mógłbyś poczekać tutaj, aż znajdę flakonik? Będę musiała poszperać po wysokich półkach, ale jakoś dam radę – popatrzyła na mnie błagalnie, chcąc pewnie, bym pomógł – Przepraszam, nie przeszkadza panu, że zwracam się tak bezpośrednio na ‘Ty’?
- Ależ skąd – wyciągnąłem do niej rękę – Rakon Lawndeer, rekrut do eskorty.
- Znana w całym Panem, Cordelia Marier Snow – pozwoliła mi pocałować się w rękę, jak to robili dżentelmeni. Na dźwięk jej nazwiska osłupiałem.
- Snow? – myślałem, że żaden potomek Prezydenta Snow’a nie przeżył rebelii.
- Wnuczka… sam wiesz kogo. Byłam mała kiedy TO wszystko się zaczęło, więc pozwolili mi dorastać w spokoju, a potem odkryłam swoją pasję – perfumy i mieszanie zapachów. Z reszty rodziny ostała mi się tylko chora na płuca matka, która niedługo wyzionie ducha – Cordelia westchnęła. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Gdzie są te flakoniki?
Poszliśmy razem na zaplecze sklepu, gdzie znajdowało się chyba ze sto regałów i półek z płynami czekającymi na klientów.
- To dość stary budynek. Wyremontowałam go z funduszy ofiarowanych mi przez Paylor właśnie, a ze względu na dużą ilość klientów, dość nieprzyjemne otoczenie sklepu i dojazd, co pewnie zauważyłeś,  liczba regałów zawsze poprawia mi humor – uśmiechnęła się.
- Czego mam szukać? – zapytałem zaintrygowany.
- Fioletowa buteleczka – Snow ruszyła przez regały – Jak ci się żyje w Kapitolu? Jak wygląda szkolenie?
- Wiesz, w sumie tutaj jest jak w raju. Pochodzę z Trzynastki, a tutaj wszystko jest takie… - nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego określenia.
- Drogie – wykrzyknęła Cordelia – Drogie i nowoczesne. Już dawno to stwierdziłam. Bardzo mało ludzi z Trzynastki przenosi się do Kapitolu.
- Za to szkolenie… niezbyt dobrze mi idzie. Mam słabą kondycję, jestem chudy i nie potrafię nabrać odpowiedniej masy. Przez to nie zdaję testów i jestem dwudziesty na liście oczekujących do przyjęcia. Najbardziej boję się, że to samo spotka mojego młodszego brata, że też nie da sobie rady. Dlatego zależy mi na zaufaniu Paylor, może mi pomóc  – dobrze, że dziewczyna nie mogła teraz ujrzeć mojej smutnej miny.
- Wiesz… jeśli mogłabym ci jakoś pomóc – wyszeptała zza regału – Znam wiele osób, których odpowiednia opinia o tobie, mogłaby wybić cię na sam szczyt.
- Ale to byłoby oszustwo – jednak wizja samego siebie, będącego wyżej w rankingu nic pieprzony Magnick Odair zawładnęła mną całkowicie. Zawsze chciałem pokonać tego gnojka. Zdobywał najlepsze noty, wygrywał pojedynki. W tłumie zawsze wyróżniało go przeklęte nazwisko!
- Życie nauczyło mnie, że czasem trzeba oszukiwać. Wchodzisz w to? – Snow podeszła do mnie i wydęła czerwone pomalowane usta.
- Oczywiście. Dziękuję za pomoc. Będę ci dozgonnie wdzięczny – skłoniłem się.
- Czekaj, czekaj. Chcę coś w zamian – uśmiechnęła się szyderczo – Posada w Eskorcie zmieni twoje życie. Już nigdy nie będziesz żył w niedostatku. Czekają cię uczty, zabawy, tajne misje i trudne walki. Uwierz mi, wiem coś o tym.  Dlatego ty również wyświadczysz mi przysługę, która zmieni moje życie – dziewczyna powoli zbliżyła się do mnie. Była szczupła i śliczna, zielone oczy podkreślał jasny brązowy warkocz opadający ja jej ramię. Niewinna biała jak śnieg sukienka powiewała lekko.
- Znalazłem! – za jej plecami dostrzegłem naszą fioletową zgubę. Cordelia odwróciła się i podała mi perfumy.
- Nutka lawendy, róży, prymulek i imbiru. Wesoła i tajemnicza. Tak jak nasza umowa. Prawda? – zatrzepotała rzęsami.
- Prawda. Nasza umowa stoi – przytaknąłem pełen nadziei na rychły sukces – Ale co ja mam dla ciebie zrobić?
- O to się nie martw, dowiesz się, kiedy już ja spełnię swoją część, a ty będziesz na szczycie. Idź już z tymi perfumami, bo będą się niepokoić – nagle pocałowała mnie w policzek – Żegnaj Rakonie i pamiętaj o mnie, a spełnią się twoje marzenia.
- Nie zapomnę – wracałem z powrotem do centrum ścierając ślad różowej szminki z policzka i myśląc o tym co będzie. Później Paylor podziękowała mi za perfumy, ale nie zrobiła kompletnie nic prócz tego, że jak zawsze była miła do bólu. Ten spokój i radość jaka od niej emanowała, aż zatykała mi żyły. Cieszyłem się z obietnicy panny Snow i tylko w nią tak naprawdę zacząłem wierzyć.

***
Rakon posiniał na twarzy od ucisku Magnicka, na szczęście krew przestała już cieknąć z ranki na jego szyi.
- Zmierza do Dwunastki! Nie wiem co robi! – pisnął w końcu Lawndeer. Wtedy Odair puścił go, a ten opadł bezwładnie na ziemię. Szybko podbiegłam do niego, wiedząc, że nie byłam w stanie przerwać tej napaści. Rakon był strasznie blady, wyglądał jak trup.
- Zostaw tego parszywego szczura, Goldenrose – Nick otrzepał niebieską koszulę i schował nożyk.
- Jak możesz! I kto tu jest bezwzględny? Kto tu jest zdrają?! – krzyknęłam oskarżycielsko.
- On i tylko on. Ja działam w słusznej sprawie – Nick wskazał palcem na ofiarę jęczącą na ziemi – Więc nasza zguba za cel obrała Dwunastkę, dom panny Everdeen. Rakonusiu, wiesz może coś jeszcze? – zaczęłam powoli nienawidzić Odair’a za to co robił.
- Od czasu porwania Paylor nie mam z Nią bezpośredniego kontaktu – oznajmił kapitan Lawndeer. Czy ja dobrze słyszałam? Przyznał się właśnie do współpracy z Cordelią!
- W takim razie skąd wiesz, gdzie teraz przebywa? – zaniepokoił się Magnick.
- Dostaję wiadomości. Nie to co ty jeszcze w Kapitolu, prawda ? – poszkodowanemu najwidoczniej zebrało się na żarty.
- Magnick, nadal nie opowiedziałeś mi, dlaczego sam siebie nazywasz zdrajcą. Dlatego szukałam cię z Jay’em w kryjówce – rozżaliłam się.
- Przyjdzie na to czas już wkrótce. Na razie mam dla ciebie inne zadanie – stwierdził dumnie Odair  - Pierwsze to trzymanie buzi na kłódkę, o czym powiesz też swojemu braciszkowi. A drugie poznasz jutro, w tym samym miejscu o północy. Zrozumiano?  – czubkiem buta wskazał tył domu, na którym się teraz znajdowaliśmy.
- Tak – władcze zachowanie Nick’a doprowadzało mnie do szału, ale byłam zbyt słaba, żeby mu się sprzeciwić. Bałam się, że mi też w każdej chwili może przyłożyć nóż do gardła. Wcześniej nie wydawał się taki nieobliczalny - Czy nikt nic nie słyszał? – chciałam się upewnić.
- Spokojnie, Mench zajął się wszystkimi – zapewnił mnie – Zmykaj teraz – pochylił się z powrotem w stronę Rakona.
Pospiesznie pobiegłam na plażę.  Nie chciałam pokazywać się w domku Annie. Do tego musiała ostrzec brata, żeby nic nie wypaplał. Minęło już południe, a słońce świeciło i piekło jak szalone. Dziękowałam w myślach, za tak cienką sukienkę. Weszłam do wody by się trochę ochłodzić. Nagle, parę metrów dalej dostrzegłam Rhetta wymachującego rękami w wodzie.
- Niech to szlag! – bezradnie brodził w morzu, woda przelewała się przez chude palce.
- Szukasz czegoś? Nie powinieneś być na treningu czy coś? – zaśmiałam się podchodząc bliżej. Chłopak spłoszył się i spojrzał na mnie przerażony.
- Goldenrose! Wiesz, zrobiłem sobie wolne! – krzyknął nerwowo – Możesz poczekać na mnie na brzegu?
Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale jeśli kazał na siebie czekać, na pewno nie przeszkadzała mu moja obecność. Usiadłam na piasku uważając żeby nie zmoczyć mojej kwiecistej sukienki. Bryza zamieniła moje włosy w strąki, słońce paliło moją bladą skórę. Pewnie wszyscy mieszkańcy Czwórki mają ciemniejszą i bardziej opaloną skórę ode mnie. Co ja poradzę, że ulubionym zajęciem moich rodziców jest zatrzymywanie mnie w wiecznie ciemnym domu. Naprawdę mnie odseparowali. Pamiętam jedyny wieczór, kiedy chciałam wyjść na szkolną potańcówkę przed Pałacem Sprawiedliwości. Moja jedyna koleżanka ze szkoły Serena zadzwoniła z wiadomością, że jej brat przyjdzie po mnie do domu. Jednak biedny Rush nie miał nawet szansy otworzyć drzwi. Mama podsłuchała moją rozmowę i zakazała chodzenie na tańce pod groźbą ‘to się źle skończy’. Ale tata o dobrym sercu pozwolił mi wyjść przez okno w piekarni, żeby matka nie zauważyła. Poszłam w końcu na tańce z bratem Sereny, ale musiałam wrócić nie dłużej, jak za dwie godziny. Od tamtej pory nie rozmawiam z nikim przy matce, a swoje sprawy załatwiam sama.
- Spójrz –  przede mną pojawił się Rhett i wyciągnął rękę, na której leżało kilka muszelek.
- Piękne – westchnęłam przyglądając się kolorowym muszlom. Dostrzegłam perłowy róż, bladą czerwień, biel… i złoto.
- Pływałem rano i zauważyłem ją przy brzegu, ale dopiero teraz miałem okazję poszukać – położył mi na dłoni muszelkę najładniejszą, jaką w życiu widziałam. Była złota. Naprawdę – Złota muszla, dla złotej dziewczyny . Piękniejszej nie widziałem – zastanawiałam się czy ten komplement dotyczył mnie.
- Dziękuję, naprawdę piękny prezent. Lepszego chyba nie dostałam  – spojrzałam na niego. Jak to możliwe, że znamy się ledwo kilka dni, a mam wrażenie, że tonę w zieleni jego oczu przez wieki?
- Kiedy ją ujrzałem, pomyślałem o tobie. O twoim uśmiechu, który zobaczę – uśmiechnął się nieśmiało. Zaczęłam podejrzewać, że mogłoby nas coś połączyć…
- Goldenrose!!! – rozległ się straszliwy wrzask. Nie musiałam zgadywać, że to moja mama.
- Chyba… muszę iść – posmutniałam. Nie bałam się już ciągłych pretensji Katniss. Miałam gdzieś jej wszystkie słowa.
- Mogę zaprosić cię jutro na spacer?  – zapytał chłopak.

 - Nie musisz zapraszać, bo sama chętnie z tobą pójdę – nagle nadprzyrodzone moce kazały mi pochylić się nad Rhett’em Lawndeer’em i pocałować go w policzek w podzięce za to, że sprawia, iż czuję się wyjątkowa. Odbiegłam zawstydzona pozostawiając chłopca na plaży. Wlokłam się przygnębiona do domu, leniwie pokonałam pięć stopni ganku, przez okno dostrzegając brata. Otworzyłam drzwi szykując się na gradobicie. Uśmiechnęłam się lekko.

środa, 2 lipca 2014

Powrót Kosogłosa 7

Nowy nowy rozdział, którego jeszcze nigdzie nie było i mam nadzieję że sie spodoba :) Oto mój krótki komentarz: Dowiecie się co tajnego było w tajnej skrytce Magnicka i poznacie wyjątkową więź łączącą Goldenrose i Jay'a Mellarków.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Łóżko było twarde i wąskie. Być może dlatego, że obok mnie jakimś cudem spał Jay, który ledwie się wcisnął pomiędzy mnie, a drewnianą ramę. Nie mogłam zasnąć dręczona przez wydarzenia z dnia poprzedniego. Magnick wyznał, iż jest zdrajcą. Nic z tego nie rozumiem. Pomagał Cordelii, ale po co, skoro przyczynił się do porwania Paylor? Czy powinnam uwierzyć w to, że Rakon ślepo wykonuje rozkazy Snow? Musiałam zmusić Odair’a żeby powiedział mi więcej i rozwiał wątpliwości.
- Aaa – nagle mój brat przeciągnął się leniwie, przy czym prawie zepchnął mnie na podłogę.
- Jeśli szybko zejdziesz z łóżka, zdradzę ci kilka sekretów – szepnęłam do niego. Jay otworzył szeroko oczy, zrzucił z siebie kołdrę i zeskoczył na parkiet. Jednak zachwiał się na nogach i przewrócił doniczkę z kwiatkiem tak pięknym i kolorowym, jakiego w życiu nie widziałam. Rozejrzałam się po pokoju rozbawiona upadkiem brata. Ściany miały kolor jakby morski – chyba każdy mieszkaniec Czwórki lubił kolor morza, otaczały łóżko tworząc wnękę będącą ciasnym więzieniem. Z drugiej strony w tym domu mieszka tylko jedna kobieta, która odchowawszy syna czeka na spokojną starość. Zastanawiałam się czy to mama wcisnęła Jay’a  do ‘mojego’ pokoju na czas pobytu tutaj. Nie chciałam już myśleć dlaczego wpadła na taki głupi pomysł. Poczułam ból w plecach – wszystko przez brak miejsca i za twarde posłanie.
- Goldenrose? – brat spojrzał na mnie zdziwiony – Obiecałaś mi coś przed chwilą. Wstałem tak jak kazałaś.
- Jesteś odważnym dzieciakiem, prawda? – zapytałam rozbawiona jego naiwnością – Nie boisz się pająków ani ciemności?
- Nie boje się i nawet potrafiłbym się obronić – naburmuszył się – Powiesz mi wreszcie? Obietnic się chyba dotrzymuje czy jakoś tak – podrapał się po głowie.
- Obiecałam, że będę uczciwa – zawahałam się. Prawda. Mieliśmy razem odkrywać tajemnice. Nie powinnam z niego drwić i oszukiwać. Ale czy dziewięciolatek zrozumie cokolwiek z pojęcia ‘porwanie’ albo ‘zdrajca’?
- No i co? – oburzył się znowu brat.
- Nie mogę ci powiedzieć… - przygryzłam wargę zastanawiając się co właściwie chcę zrobić i jak daleko się posunąć. Jay posmutniał, a po chwili jego twarz zmieniła kolor na krwistoczerwony.
- … ale mogę ci pokazać – szybko zrzuciłam na podłogę pościel, dopadłam krzesła, na którym zamiast lnianych spodni i bluzki z odkrytymi ramionami, leżała teraz kwiecista sukienka, po czym wpadłam do łazienki znajdującej się na skos od łóżka poza ciasną wnęką.
- Daj mi pięć minut i przy okazji sam się ubierz! – krzyknęłam do Jay’a zza drzwi.
- Czekaj, gdzie się wybieramy?
- To jeden  z moich sekretów – westchnęłam.

Przemyłam twarz lodowatą wodą. Spojrzałam w lustro. Pospolita piegowata szatynka patrzyła na mnie niebieskimi oczami. Jakie mam predyspozycje do czegokolwiek? Wojowniczka? Buntowniczka? Posłuszna córka? Piekareczka? Jestem każdą z nich po trochu, ale czy mam w sobie TO COŚ wyjątkowego, co uczyni mnie silną jak moja matka?
- Siostra, pospiesz się! Jestem już gotowy! – ponaglił mnie Jay. Przeczesałam gęstą szopę na głowie, włożyłam sukienkę i wyskakując z łazienki, od razu wpadłam na Katniss.
- Idziecie dokądś? – zagadnęła, jakby była pewna, że i tak nas nigdzie nie puści. Nie rozmawiałam z nią odkąd wyrwałam jej z ręki list Cordelii Snow, nie wiem nawet czy Magick go oddał. Może Katniss puści mi to płazem, albo dopiero szykuje się żeby dać mi porządną reprymendę, najlepiej przy wszystkich. Boję się, troszeczkę. Postanowiłam podjąć dotąd niestosowane przeze mnie środki, by uratować sytuację.
- Jay chciał żebym pomogła mu zrobić dla ciebie naszyjnik z muszelek – szepnęłam jej do ucha spoglądając na wyraźnie wystraszonego brata – Wiesz, to nasza mała tajemnica – byłam coraz lepsza w kłamaniu, co mnie przerażało. Jednak wiedziałam, że nie ma innego wyjścia.
- Tak? – zdumiała się mama – W takim razie idźcie – brat popatrzył na mnie zdziwiony, a ja mrugnęłam do niego, uratowałam nas – Tylko wróćcie na kolacje! Annie ma zamiar popisać się swoją nadmorską kuchnią i owocami morza – wesoła opuściła pokój. Owoce morza – fuj, co za smakołyk.
- Ja bym tak nie potrafił – pochwalił mnie Jay.

Plaża była pusta. Nie sądziłam, co prawda, że spotkamy kogoś łowiącego ryby albo żeglującego, ale przemykanie z rana po piasku, na którym nie było żadnych śladów, to dość dziwne uczucie.
- Dokąd idziemy? Chyba nie będziemy naprawdę zbierać muszli? – zdziwił się Jay.
- Ja tylko dotrzymuję obietnicy.
Znalazłszy wejście do skrytki Magnicka, gdzie zeszłej nocy zaprowadził mnie Mench, z całych sił uderzyłam pięścią w blaszane drzwiczki. Zrobiłam nawet małe wgniecenie, czego się nie spodziewałam.
- Odair otwieraj! – wrzasnęłam wściekle – Wiem, że tam jesteś! Wyjawisz mi wszystko co wiesz!
- Co ty robisz? Nie widzisz kłódki? – brat zbliżył się do zamkniętego wejścia.
- Musimy tam wejść – wymierzyłam kopniaka, ale to nie pomogło.
- Czasami siła to nie wszystko – Jay wspomniał stare porzekadło naszego ojca, po czym wyjął z kieszeni scyzoryk. Zaczął zręcznie obracać go w zamku – Gotowe – płynnym ruchem zdjął kłódkę, a drzwiczki same się otworzyły.
- Mówiłam ci już, że jesteś geniuszem, kaczorku? - cmoknęłam go w czoło i jako pierwsza zeszłam do piwniczki.
Rankiem, gdy przez jedyne okienko do pomieszczenia wpadają promienie słońca, mogę w końcu wszystko dokładnie obejrzeć. Poprzedniej nocy nie dostrzegłam niskiego regału stojącego pod ścianą na lewo od dużego drewnianego stołu z mapami – centrum kryjówki. Podeszłam do regału zostawiając Jay’a w tyle. Zaciekawiły mnie tytuły książek. Jakby mówiły do mnie: ‘Nasi zwycięzcy – Dystrykt Czwarty’ i ‘Historia Nowego Panem’. Zdecydowałam się wyjąć tą o zwycięzcach z Czwórki. Tak jak się spodziewałam, zaznaczono w niej rozdział dotyczący Finnicka Odair’a. Obok książek powciskane były liczne artykuły powycinane ze starych gazet, co wywnioskowałam po pożółkłym już papierze. Dotyczyły zarówno Finnicka, jak i mojej mamy. Czarnym atramentem, jeszcze śyywierzym, podkreślono nagłówek ‘Być bohaterem’. Czyżby Magnick chciał zaistnieć w naszym świecie? Zrobić coś specjalnego, zasłużyć się? Stać się bohaterem? Tak jak Ty, Kosogłosie. Też o tym marzysz, prawda? – odezwał się głos z mojej głowy. Dość tego, nie po to tu jestem.
- Co to za miejsce, Goldie? – brat był oszołomiony.
- Tajna kryjówka młodego Odair’a – wyjaśniłam – Spójrz na to – nakazałam mu podejść do stołu.  Obejrzeliśmy dwie mapy. Na każdej z nich były zaznaczone te same miejsca. Kapitol – żółte kółko, jakiś sklep na kapitolińskiej przecznicy (pewnie perfumeria panny Snow) – kolor zielony, Dystrykt Czwarty – kółko czerwone, a przy tym znak zapytania. Nic z tego nie rozumiem.
- O co chodzi? – straciłam nadzieję, że Jay zrozumie to, co mu teraz powiem.
- Cordelia Snow, której szukamy ma związek z porwaniem Prezydent Paylor, Rakon z nią współpracuje, Magnick również się do tego przyznał – wypaliłam.
- Czyli Cordelia jednak stanowi dla nas zagrożenie… Gdzie ona teraz jest? – dedukcja brata zadziwiła mnie.
- Nie wiem, do czego może być zdolna ta wariatka, ale tam gdzie teraz jest, jest także Paylor. Według listu który ostatnio nam podrzuciła, nie powinniśmy jej szukać, bo stanie się coś złego. Rakon na pewno cały czas utrzymuje z nią kontakt i wszystkich oszukuje, a Magnick…
- Magnick jej szuka – stwierdził spoglądając na mapę – Widzisz? Czerwone kółko oznacza najbardziej prawdopodobne miejsce pobytu Snow, ale pojawił się tu pytajnik bo Magnick nie jest pewien czy to dobry trop. Tu coś jest – Jay odkleił karteczkę przyczepioną do nogi stołu i podał mi ją. Nie zdążyłam nawet na nią zerknąć, nagle usłyszeliśmy krzyk. Był to męski głos. Zmięłam nerwowo kartkę chowając ją w zaciśniętej pięści.
Szybko wybiegliśmy z piwniczki.
- Gadaj gdzie ona jest, świński pomiocie! – naszym oczom ukazały się dwie sylwetki, z czego jedna była przyparta przez drugą do ściany domku przy plaży.




wtorek, 1 lipca 2014

Libster Blog Award

Zostałam nominowana przez wierną czytelniczkę mojej opowieści  Sandre M z bloga Panem - miejsce, gdzie wyzwaniem jest przeżyć i zachować człowieczeństwo i za to bardzo jej dziękuje :) to pierwsza osoba, która nominowała mojego skromnego bloga. Mam nadzieję że więcej osób zainteresuje się postacią Goldenrose Mellark.

Czym jest Liebster Blog Award?

,,Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.

Pytania, które dostałam;

1.Twoja ulubiona książka?
Oczywiście cała trylogia 'Igrzyska Śmierci', ale kocham też 'Niezgodną', serie 'Dom Nocy' oraz 'Gwiazd Naszych Wina' (listę trzeba było skrócić)

2. Co Cię zainspirowało do założenia bloga?
Chciałam żeby ktoś przeczytał wreszcie to co napisałam i pomyślał 'Tak, to jest świetne' - to takie moje największe marzenie

3. Plany na przyszłość?
Z pewnością doprowadzę do końca 'Powrót Kosogłosa', a potem w końcu wezmę się za najważniejszą dla mnie jak na razie historię którą chciałabym kiedyś wydać jako książkę.

4. Nie możesz się obejść bez...
...czekolady, lodów, komórki i dobrej książki

5. Twój najpiękniejszy sen?
Kiedyś miałam sen o pocałunku a nawet o oświadczynach. Tylko że w tym drugim oświadczał mi się kolega z klasy.

6. Czy chciałabyś w przyszłości napisać książkę? Jeżeli tak, to o czym?
Jak już wcześniej wspominałam, bardzo chce wydać książkę i mam nadzieję, że mi się uda. Mam wiele pomysłów, ale starałam się wybrać najlepszy z nich. Bohaterką będzie 20-letnia studentka Breeanna, która podczas weekendu spędzanego z przyjaciółmi, dla których nie ma czasu przez studia, odkryje swoje prawdziwe przeznaczenie i będzie musiała zmienić się nie do poznania, by ochronić cały kraj. Od razu mówię że to fantastyka.

7. Wymarzony prezent?
Karta podarunkowa z możliwością zakupu 1000 książek

8. Masz anioła stróża, jak każdy z nas. Jak myślisz , jak ma na imię? Lub jak byś go nazwała?
Myślę, że nie ma imienia, chociaż w każdej chwili mogę mu je nadać, zależy od tego jak się czuje. Wolę, żeby pozostał neutralny i po prostu był

9. Czy gdy piszesz, lubisz coś jeść? Jak tak to co?
Truskawki kocham chociaż potem wszystko wokół jest ubabrane na czerwowo.

10. Ulubiony kolor?
Turkusowy

11. Co rozśmiesza Cię najbardziej?
Moje przyjaciółki i teksty mojego taty

Jeszcze raz ślicznie dziękuje

Nie czytam aż tylu blogów, żeby nominować 11 :( ale przynajmniej nominuję moje ulubione




Pytania;

1. Co Cię inspiruje?
2. Ulubione zajęcie?
3. Wolisz książki czy ich ekranizacje?
4. Wymarzony zawód?
5. Jakie masz plany na przyszłość?
6. Wiążesz swoje marzenia z pisaniem?
7. Podjadasz? Jeśli tak, napisz co najczęściej :)
8. Ulubiony gatunek filmów?
9. Gdybyś mógł poznać kogoś sławnego i znanego na całym świecie, kto by to był?
10. Ulubiony autor?
11. Dlaczego zdecydowałeś/łaś się na założenie bloga?

sobota, 21 czerwca 2014

Powrót Kosogłosa 6

To właściwie najnowszy rozdział, bo dodałam go na FB na początku czerwca, a teraz pracuje nad 7 który pojawi się jak wróce z wakacji w Hiszpanii czyli 2 lipca :) Mam nadzieje że ktoś czeka
P.S. Dziękuje (znowu) Sandrze M za komentarze
------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mama niepewnie otworzyła list, który strażnicy znaleźli wetknięty pod drzwi domu Annie. Wszyscy patrzyli jej przez ramię na pergaminowy papier w pożółkłej kopercie. Kto by pomyślał, że przydarzy nam się coś takiego? Mam wrażenie, że wyjazd z Dwunastki jest wycieczką, tak jak stwierdził ojciec, gdy przekonywał matkę,żeby mnie i Jay’a zabrała ze sobą. Odwiedzamy miejsca, w których jeszcze nigdynas nie było, choć nie wiemy co nas czeka.
Nic prawie nie zjadłam na ognisku, które zapewne miało odwrócić uwagę wszystkich od tego, co dzieje się wokół… i udało się. Johanna, Jay albo Gale – rozkoszowali się smażoną rybą i ciepłem bijącym od ognia. Czy ktoś mi może wyjaśnić, po co nam spacery po plaży, skoro Paylor zaginęła, a Beetee otarł się o śmierć?! – chciałam krzyczeć na oczach matki. Przyznam jednak, że spotkanie Rhetta to najlepszy element dzisiejszego dnia. Westchnęłam i spojrzałam w stronę Katniss.
- Mamo, mogę? – wskazałam palcem list, który trzymała w ręce i na pewno dokładnie zapoznała się z jego treścią.
-To nie dotyczy ciebie – odparła szorstko – Muszę to pokazać Magnick’owi. Możesz zająć się swoim bratem.
- Nie – stanęłam przed nią – Mam prawo to przeczytać! Zabierając mnie ze sobą zdecydowałaś się mi zaufać i wyjawić wszystko co ukrywasz! – szybkim ruchem wyrwałam jej list z ręki, żółta koperta opadła na ziemię, a ja uciekałam, biegłam najszybciej jak mogłam, najdalej od Katniss Everdeen, która cała płonęła. Przystanęłam na plaży mijając domek i ognisko. Nie wiedziałam gdzie się skryć, żeby w spokoju przeczytać list. W końcu zdecydowałam się wejść na pobliskie drzewo znajdujące się kilka metrów w głąb lądu, niewidoczne dla osób stojących przed chatką. Wdrapałam się niezdarnie z papierem w zębach i usiadłamna najgrubszej gałęzi. Rozgięłam kartkę.

Drogi Magnick’u!

Nie będę przebierać w słowach. Nie dałam ci żadnego znaku, nie powiedziałam dokąd zmierzam… to było najlepsze rozwiązanie. Jednak teraz już nie wrócę. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłeś. Przyjdzie czas, że jeszcze się spotkamy. Pewnie już wiesz, z resztą nie tylko ty, że nie skorzystałam z twojej propozycji i nie zatrzymałam się w Czwórce. Ale Ty tam jesteś. Szukasz mnie. Są też inni… a ja muszę zniknąć.

                                                                                                                                         Twoja Cordelia




Z drugiej strony kartki odczytałam drugi tekst zapisany maleńkimi literami.

Panno Everdeen,

Zwracam się do Pani tak, jak robił to mój dziadek, świętej pamięci Coriolanus Snow. Jest Pani w błędzie. Nie jestem chora, ani niebezpieczna. Mam dość więzienia, chcę wrócić do domu, do mojej perfumerii. Zapyta Pani, gdzie teraz jestem i dlaczego uciekłam. Mam dość. Nie radzę ruszać moim tropem, gdyż to bezcelowe. Pozwólcie mi żyć tak jak chce.Jeśli będziecie nadal szukać, jeden z was zdradzi. 

                                                                                                                                     Cordelia Snow

- Jeden z was zdradzi – usłyszałam w głowie cichy szept. Chwila, tonie był mój głos. Poczułam na twarzy czyjś oddech. Odskoczyłam nerwowo.
- Aaa!
- Cicho, chcesz żeby cie usłyszeli? – nade mną na gałęzi zwisał Mench Hawthorne. Do góry nogami, z potarganymi włosami i rozszerzonymi źrenicami wydawał się piękny. Ale nie mogłam zapomnieć wszystkich przykrości, jakich przez niego doświadczyłam. Za nic nie chciałam poznawać go bliżej.
- Zjeżdżaj stąd! – warknęłam chowając listy za plecami. Zachwiałam się nagle i gdyby mnie nie złapał, dawno leżałabym na ziemi.
- Mało brakowało – sapnął całkiem jak normalny nastolatek, a nie zuchwały idiota – Widzę, że mnie wyręczyłaś,słoneczko – zbliżył się do mnie i powolnym ruchem wyjął mi list zza pleców. Poczułam na skórze jego ciepły dotyk, aż się wzdrygnęłam – Sam miałem ukraść przesyłkę, ale widocznie ktoś mnie ubiegł – uśmiechnął się zawadiacko – No,teraz możesz już zmykać, piekareczko – zabrawszy kawałek papieru zeskoczył z drzewa.
Przesyłkę? Czemu nazwał wiadomość od Cordelii przesyłką?
- Czekaj! – zeskoczyłam za nim –Dokąd idziesz?
- Sprytna i wścibska… hmm - mrugnął do mnie czego się nie spodziewałam– Mam coś do załatwienia, ale nie jestem pewny czy piekareczki maczają palce w nie swoich sprawach.
- Co jeśli się mylisz? Mam różne oblicza – musiałam dowiedzieć się co knuje.
- W takim razie chodź. Jeśli nie stchórzysz – pozwolił żebym dotrzymałamu kroku. Zaszliśmy za domek Annie, w którym dyskusja na temat mojego zachowania wylewała się drzwiami.
- Wiedziałaś, że tak będzie – usłyszałam spokojny głos Gale’a, lecz go nie ujrzałam.
- Nie spodziewałam się, że to tak szybko nastąpi. Byłam tak głupia wierząc, że uda mi się wychować ją w niewiedzy– teraz z kolei odezwała się mama. Usłyszałam kroki – na szczęście w środku domu, pewnie Jay, który zawsze jest tam gdzie nie powinien.
- Mamusiu, czy Goldenrose zrobiła coś złego? – zapytał wysoki głosik, a moje wątpliwości się rozwiały. Nie chciałam dalej słuchać i odwróciłam się do Mench’a uświadamiając sobie, że podsłuchuję od dłuższej chwili.
- No pięknie, słoneczko. Mamunia nie jest zadowolona, co? – prychnął – Znam to uczucie. Ojciec każdemu wciska kit, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Wiewiórki bardziej mnie lubią niż on. Spróbuj mu kiedyś wytłumaczyć, że rzuciłem naukę, łapię i sprzedaję skóry z lisów na targu w Dwójce i na dodatek podpaliłem kiedyś domostwo kowala… ale nikt do tej pory nie poznał listy moich grzeszków. Jesteś pierwsza – westchnęłam cicho. Czy właśnie znaleźliśmy choć jedną drobną rzecz, która nas łączy?
- Tylko, że ja nigdy nie zrobiłam czegoś takiego – broniłam się – Zawsze byłam grzeczna – dobiły mnie własne słowa – Zawsze starałam się być najlepszą córką jaką może mieć matka.
- Ja… - chłopak zaniemówił. Nie, nie przypomniałam mu o jego zmarłej matce, prawda? Wtedy spojrzał mi w oczy – Wiem, że wiesz o niej… Nigdy jej nie poznałem… nie wiem jak to jest…
Nie wie, jak to jest mieć mamę. Żal ogarnął moje serce. Wtedy Mench osunął się na ziemię, choć ciągle staliśmy pod oknem i każdy mógł nas zauważyć. Po jego policzku spłynęła ogromna łza. Potem następna i kolejna. Chłopak o kruczoczarnych włosach, który ciągle mi dokuczał, płacze?
- Pamiętaj, że twój tata chce dla ciebie jak najlepiej, Mench – bąknęłam cicho sadowiąc się obok niego – Jemu też jest ciężko. Pomyśl – stracił osobę, którą kochał najbardziej na świecie. A teraz ma tylko ciebie. Dostrzega w tobie mamę – przypomniałam sobie jak mama i babcia opowiadały mi o cioci Primrose i dziadku, których nie poznałam. Użyły tych samych słów. Nie wiem właściwie po co przywoływać tak smutne wspomnienia. Po chwili zrobiłam coś, na co nigdy bym się nie zdobyła i nigdy nie przypuszczałabym, że zrobię cos takiego właśnie dla Hawthorne’a. Powoli odnalazłam dłoń łkającego chłopca i położyłam na niej własną. Poczułam jak jego palce zaciskają się na moich łącząc nasze dłonie – Musisz przełamać dzielący was mur… - właściwie co ja mogę wiedzieć o łamaniu murów, skoro z własną matką nie potrafię porozmawiać?
Nagle Mench zerwał się na równe nogi jakby ktoś tchnął w niego nadzieję.
- Musimy iść – wyrwał dłoń znaszego uścisku nawet na nią nie spoglądając. Ukuło mnie w sercu. Pod boczną ścianą domku znajdował się otwór w ziemie zakryty srebrną blachą, w której zrobiono drzwiczki. Otworzyliśmy je i po wąskich schodach zeszliśmy w dół. Ciemność i wilgoć otaczała nas ze wszystkich stron. Założę się, że były tam też dawno znienawidzone przeze mnie karaluchy czy pająki.
- Chyba się nie wycofasz, Mellark? – Mench zaśmiał się w swój paskudny sposób.
- Nie mam zamiaru – odgryzłam się. Na końcu betonowych schodów znajdował się krótki i równie wąski korytarz, naktórego końcu znajdowało się małe pomieszczenie bez okien. Na początku stwierdziłam, że znajduję się w piwnicy, a może to schron, jakaś tajna skrytka? Przy owym stole, na którym zauważyłam mapę stał pochylony Magnick Odair z zagadkowym wyrazem twarzy.

- I jak, młody? – uniósł brwi nawidok Mench’a – Masz?
- Właściwie to nie moja zasługa – Mench pozwolił mi wysunąć się zza swoich pleców.
- Miałeś nikogo nie przyprowadzać! – wrzasnął Magnick oburzony – Żaden z ciebie pożytek.
- Ale ona…
- Poprosiłam Mench’a żeby mnie tu przyprowadził. Byłam ciekawa – zaczęłam się tłumaczyć.
- Dobrze, możesz zostać jeśli potrafisz trzymać język za zębami – stwierdził Odair odbierając od Mench’a list– Zasłużyłaś sobie. Widzę, że doskonała z ciebie złodziejka, Goldenrose.
- Nie kradnę… na co dzień – zawstydziłam się – Właściwie, po co wam list? Myślałam, znalazłeś go i przeczytałeś jako pierwszy…
- Racja, znam jego treść. Ale tonie ja go znalazłem. Może lepiej powiedzieć, to nie ja go ‘podłożyłem’? - Magnick wydął wargi.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś z nas podłożył list? – szybko wydedukowałam.
- Widzisz, wiedziałem od samego początku, że Cordelia spróbuje uciec. Dlatego zaproponowałem jej, żeby udała się do Czwórki, do mojej matki. Niestety, wystawiła mnie do wiatru. Jeśli będziecie nadal szukać, jeden z was zdradzi… - odczytał z listu przeznaczonego dla mojej mamy – To Rakon. Jestem na dziewięćdziesiąt procent pewien, że Rakon, słynny dowódca straży wie,gdzie jest Snow. Możliwe, że nawet pomógł jej zorganizować ucieczkę i akcje z listem?
- Skąd masz pewność, Nick? – Mench zwrócił się do Odair’a.
- Rakon pojawił się nagle. Podczas treningów i szkoleń na strażnika był na samym końcu. Nie pomagała mu słaba kondycja i brak wytrwałości. Zawsze miałem lepsze wyniki od niego,dlatego nigdy nie pałał do mnie sympatią. W końcu, mniej więcej trzy miesiące przed sprawdzianem końcowym na Członka Eskorty Pani Prezydent, Rakon został wysłany do miasta. Głównie na patrol, jednak każdy wiedział, że Paylor lituje się nad nim dając mu szanse wykazania się. Pani Prezydent od początku przyglądała się swoim przyszłym strażnikom. Tego dnia wysłała Rakona po… perfumy. Tak, po perfumy – Odair podrapał się po głowie pokrytej rudo-brązowymi włosami, jakby chciał mieć pewność, że wszystko pamięta – Musiał udać się do najsłynniejszej perfumerii w Kapitolu, którą prowadził nikt inny, tylko…
- Cordelia – szepnęłam. Wszystko jasne. Rakon najwidoczniej sprzymierzył się z Cordelią. Pytanie tylko: dlaczego?
- Nie znałem Snow wcześniej. Nie wiedziałem nawet o perfumerii – stwierdził Magnick.
- W takim razie skąd wiesz, że Rakon jest zdrajcą? – wtrącił Mench – Wcześniej mi tego nie powiedziałeś.
- Bo ja też jestem – wypalił Nick chowając twarz w dłoniach – Jestem zdrajcą. To przeze mnie Paylor została porwana… wszystko prze nią…
Odsunęłam się w kąt. Teraz drżą mi ręce. Mam przed oczami korytarz pełen krwi. Znowu. Ogłuszony Beetee Latier, czyjeś kroki, zmiech. Dopiero teraz wszystko ułożyło się w logiczną całość. Przyjechalismy do Kapitolu w dzień zniknięcia Paylor. W tym samym dniu zamknięto Cordelię Snow, w tym samym dniu ktoś przechodził podziemia wloką ccoś, albo kogoś ze sobą i ogłuszając Beetee’go.
- W dniu próby samobójczej Cordelii zniknęła Paylor – odezwał się milczący Mench.
- Chyba nie wierzycie w te bzdury, że chciała się zabić? – żachnął się Magnick – Zwykła szopka. Zależało jej natym, żeby zwrócić uwagę wszystkich…
- I tym samym pozwalając na porwanie Paylor – dokończyłam dumna z siebie.
- To znaczy, że Cordelia pomogła porywaczom? – nie mógł uwierzyć Mench.
- To znaczy, że celem Cordelii było porwanie – wyjaśnił Odair – Tylko jeszcze nie wiem dlaczego. Ale wnioskuję, że tam gdzie znajduje się teraz Cordelia, jest także Prezydent Paylor. A teraz zmykajcie już. Jeszcze zaczną was szukać i znajdą moją tajną skrytkę – wypchnął mnie i Mench’a z piwniczki i zatrzasnął blaszane drzwiczki.
- Szykuje się przygoda – westchnął Mench spoglądając na rozgwieżdżone niebo, bo zapadła już noc.
- Przygoda? – zdziwiłam się.
- Pomagam Nick’owi, ponieważ chcę przeżyć przygodę. Wiesz, jestem wolnym ptakiem łaknącym wrażeń. Czekam aż nadarzy się okazja, żeby ruszyć w pościg – dostrzegłam iskierki w jego oczach – Nie sądzisz chyba, że Cordelia przyczołga się do nas na kolanach prosząc o wybaczenie? Trzeba będzie za nią ruszyć i znaleźć.
- W takim razie życzę powodzenia – chciałam być miła, ale zabrzmiało to tak, jakbym w ogóle nie chciała pomóc w sprawie porwania.
- Może jeszcze się zdecydujesz ruszyć z nami, jeśli będzie potrzeba?
- Nie wiem. Czuję, że nie powinnam… ale chcę – szliśmy teraz po plaży z powrotem do domu Annie, mijając drzewo, na którym się spotkaliśmy i miejsce, w którym chwyciłam Hawthorne’a za rękę.
-  Myliłem się co do ciebie, wiesz Goldenrose? – nagle chłopak zatrzymał się przede mną, jakby oprócz tych słów chciał wyrazić coś jeszcze. Jednak po chwili trzymania mnie w napięciu poprostu uciekł, zaraz potem usłyszałam nawoływania nadchodzącego Gale’a. Co chciałeś przez to powiedzieć? – chciałam zapytać Mench’a, ale był już daleko i nie obejrzał się za siebie ani raz…
Usiadłam na piasku pozwalając by woda obmyła mi stopy, z których ściągnęłam sandały z koralikami – prezent od Annie Cresty. W pobliżu nie było żadnego Rhetta ani nawet Mench’a, którzy potowarzyszyliby mi w ciemną noc. Postanowiłam wrócić do domu i się przespać. Nie chciałam nawet rozmawiać z Katniss o kradzieży listu. Po prostu chciałam odpocząć, bo czekały mnie bardzo ciężkie dni.



piątek, 20 czerwca 2014

Powrót Kosogłosa 5



Kolejny, już dawno opublikowany rozdział :) Dziękuje dziewczynom za komentarze. W tym rozdziale pojawia sie nowa postać - zagadka dla czytających: KTO JEST NOWY? Piszcie w komentarzach

------------------------------------------------------------------


Dystrykt Czwarty jest piękny. Rybołówstwo. Mama pozwoliła mi i Jay’owi jechać, bez wahania. Wydaje mi się, że załamała już nad nami ręce. Ciągle chodzi ze spuszczoną głową. Ukrywa coś. Atmosfera stała się bardzo nieprzyjemna. Wracając do Czwórki, nigdy nie byłam nad morzem. Pierwsze pływackie umiejętności rozwinęłam w wieku półtora roku, kiedy taplałam się beztrosko w miednicy z wodą. Parę razy w życiu byłam z rodzicami nad jeziorem. Rzadko opuszczałam nasz rodzinny dom na Złożysku. Zasady były proste. Musiałam uczęszczać do szkoły. Nie mogłam chodzić sama do lasu, nie mogłam chodzić na Ćwiek. Czułam się jak w klatce. Nie chodziło tu o moich rodziców. Są naprawdę najlepsi pod słońcem, jednak czasem mam wrażenie, że próbują odgrodzić mnie od świata, którego jeszcze nie poznałam, a który wydaje mi się wspaniały. Po przyjeździe Magnick zaprowadził nas do swojego rodzinnego domu. W niewielkim salonie zastaliśmy Annie Crestę, matkę Magnicka. Nie wiedziała o celu naszej wyprawy, wydawała się zaskoczona. Wymieniły z Katniss spojrzenia, po czym razem z bratem zostaliśmy wyściskani przez żonę Finnicka Odair’a. To było moje pierwsze spotkanie z tą cudną osobą. Pierwszy raz poczułam, że odnalazłam się w towarzystwie. Wśród przyjaciół mojej mamy wyróżniałam się swoim nazwiskiem. Mellark. Każdy chciał poznać dzieci pary igrającej z ogniem. Zauważyłam jak mama wolnym gestem nakazuje Rakonowi i pozostałym strażnikom zrobić obchód.
Przecież szukamy zbiegłej Cordelii Snow.
- Rozumiem,że zamierzacie spędzić tu kilka dni? – zapytała Annie z nadzieją w oczach. Miała już swoje lata, odchowała syna, który ruszył w świat, a jej dom opustoszał, na pewno czuła się odrobinę samotna i wyczekiwała gości. 
- Oczywiście, przecież tak dawno się nie widzieliśmy – odparła Johanna Mason, które również pojechała z nami. Objęła Crestę ramieniem i wyciągnęła ją na długi spacer, a my w tym czasie mogliśmy bez problemu zorganizować poszukiwania Snow. Podczas nieobecności właścicielki domu, mama zdecydowała, że nasza trzyosobowa rodzina Mellarków zajmie jeden z trzech pokoi na piętrze domku obok plaży, strażnicy zaś mieli rozbić namioty przy wejściu. Uciekłam od tego całego zamieszania prosto na plażę. Chciałam wreszcie poczuć piasek między palcami, popływać. Morze odwróciło moją uwagę od wrażenia, że ktoś za mną idzie. Nieśmiało ściągnęłam pełne skórzane buty i weszłam do wody.
- Jest zimna – usłyszałam za plecami – Nie radzę wchodzić.
- Możesz dać mi spokój, Mench? – wrzasnęłam i odwróciłam się. Kto inny mógł mi dokuczać,jak nie on?     - Masz rację, Mench Hawthorne jest odrobinę niewychowany – okazało się, że za mną stał wysoki blondyn o szelmowskim uśmiechu. Odetchnęłam z ulgą.
- Odrobinę? - To chyba źle powiedziane – uśmiechnęłam się do nieznajomego – Przepraszam, po prostu ten łajdak przyczepił się do mnie.
- Nie dziwię mu się – mruknął przybysz – Kto nie chciałby przyczepić się do takiej ślicznej dziewczyny? – rzucił cicho po czym podał mi rękę – Rhett, jestem bratem Rakona. Miałem już parę okazji, żeby zamienić słowo z Hawthorne’m, a pani powiem, że ten chłopak nie wybrał sobie byle kogo do zaczepiania – zaczerwieniłam się. Rzadko ktoś prawił mi komplementy.
- Jakoś wcześniej cię tu nie widziałam –zdziwiłam się. Dopiero teraz, gdy słońce oświetliło twarz Rhetta, zauważyłam, jaki jest przystojny. Jego złote włosy idealnie dopasowały się do lekko opalonej twarzy i zielonych ,jak letnia łąka, oczu.
- Nie pracuję w Kapitolu, jestem za młody – westchnął – Przyjechałem z Trzynastki na szkolenie do Kapitolu, staram się dostać do straży kapitolińskiej, a brat chce nauczyć mnie dyscypliny. Jednak dowiedziałem się, że wyruszył na misję. Jakimś cudem Rakon zaangażował mnie do tej akcji. Jestem do usług, panno Mellark - mrugnął do mnie – Nadal masz zamiar wejść do wody?
- Uwierz mi lub nie, ale nigdy nie kąpałam się w morzu – westchnęłam smutno. Czemu miałabym kłamać? Przyznam, że zdziwiło mnie to, iż jest z Dystryktu Trzynastego. Po powstaniu Trzynastka wróciła na mapę, ale do tej pory nie znałam nikogo, kto by stamtąd pochodził.
- W takim razie najwyższy czas – zaśmiał się. Zauroczył mnie. – Jest sposób, abyś weszła do morza nie zamaczając nóg – powiedział nieśmiało i bez wahania podszedł do mnie, po czym wziął mnie na ręce i powoli przekroczył linię brzegu. Stał po łydki w słonej wodzie, a ja czułam się jak małe dziecko, które trzeba wszędzie nosić. Byłam zła, że tak mnie potraktował, ale uświadomiłam sobie, iż Rhett jest jak na razie jedyną osobą, która okazuje mi sympatię nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół. Poczułam się o wiele lepiej mogąc rozerwać się choć na chwilę. Jakże brakowało mi takich chwil – pomyślałam o mamie, tacie, Jay’u i naszych wspólnych zabawach na Łące w dzieciństwie.
- Nie musisz mnie niańczyć, mam nogi – wypaliłam w końcu – I nie obchodzi mnie, czy przez zimną wodę ucierpię.
- Przepraszam – speszył się chłopak i postawił mnie w wodzie. Dopiero teraz zauważyła jaki jest przystojny. Jego skóra miała odcień lekkiego brązu, niebieskie oczy patrzyły na mnie smutno, a jasne włosy rozwiewał wiatr – Nie powinienem był, już mnie tu nie ma…
- Nie! Ja…- chyba posunęłam się za daleko - …chcę żebyś został. Rzadko mam szansę robić coś… dla własnej przyjemności – Tak, to prawda. Zwykle tylko wykonuje polecenia innych.
- W takim razie będę wiernie ci towarzyszył, panno Mellark – odparł stanowczo.
- Wystarczy Goldenrose – upomniałam go.
- A więc, Goldenrose, czy miałabyś ochotę przejść się ze mną po plaży? – zapytał z błyskiem w oku.
- Z przyjemnością – odparłam radosna – A co jeśli… wiesz, Rhett, moja matka nienawidzi kiedy się obijam.
- Trudno. Będzie musiała na ciebie poczekać, a ty będziesz musiała się jej postawić – stwierdził gdy wyszliśmy z wody.
- Nie potrafię – spuściłam głowę
- Musisz pokazać, że kierujesz się własnymi zasadami, że jesteś wolna. W końcu nie każdy dzieciak ma za matkę Katniss Everdeen.
- Nie każdy ma i nie każdy chciałby mieć – westchnęłam – Moje nazwisko to brzemię.
- Ale Goldenrose Mellark jest jedyna na milion – zauważył Rhett.
- Zazdrościsz? – szybko zażartowałam by odgonić złe myśli i ruszyliśmy wzdłuż plaży. Wdychałam morską bryzę, morze szumiało w moich uszach, towarzystwo Rhetta coraz bardziej mi się podobało. Czas płynął, a ja czułam się szczęśliwa. Chłopak przykucnął i napisał napiasku moje imię. Z utęsknieniem patrzyliśmy jak woda zmywa po kolei litery, zaczynając od G, a kończąc na E.
- Powinniśmy wracać – stwierdzam stanowczo. Przed oczami mam obraz rozwścieczonej matki. Zawracamy, a gdy jesteśmy już blisko domu Magnick'a, zaskakuje nas dźwięk rąbanego drewna.
- Chyba szykują ognisko, zobaczymy się na nim - rzuca Rhett po czym odwraca się, macha do mnie i znika w mroku nocy. Ognisko...Zaskoczona tą myślą, podążam za dźwiękiem. Tyle mnie ominęło, gdy spacerowaliśmy po plaży. Po chwili ujrzałam Johannę Mason z siekierą w ręku.
- Co za cholerstwo - jęczy pod nosem.
- Przepraszam - zwracam jej uwagę - Może mogłabym pomóc?Johanna odwraca się gwałtownie.
- Jeśli nie poucinasz sobie palców, mała - zgadza się z uśmiechem na ustach. Podaje mi siekierę i odchodzi na bok. Chwytam czarny jak smołą trzon, biorę zamach, trafiam w belkę, ani drgnęła. Próbuje jeszcze raz.
- Masz za mało siły, ale za to dużo pewności siebie, co? - stwierdza kobieta - Spróbuj trafić z boku. Idąc za jej radę, trafiam belkę z boku. Rozpada się idealnie na dwa kawałki. Uśmiecham się w duchu.
- Brawo, to była ostatnia - Johanna bierze na ręce cztery szczapy drewna - Teraz ułożymy z nich stos - wskazuje miejsce na piasku, niedaleko od brzegu. Posłusznie podnoszę kilka kawałków i kładę je na tych przyniesionych przez Johannę.
- Więc, jak to jest? - zagaduje nagle Mason - Być córką Everdeen?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – kłamię zabierając kolejne szczapy.
-Nigdy nie myślałaś o swoich rodzicach, jako o bohaterach?
- Nie chcą żebym wiedziała. Próbowali zachować tajemnicę, ale tata nie wytrzymał - zachichotałam.
- No tak, czego Peeta nie zrobiłby dla swoich dzieci - Johanna zawtórowała mi - A Katniss?
- Mama...- głos mi się załamał. Co mogłam powiedzieć? Że moja matka z całej siły stara się trzymać mnie z dala od prawdy? Od historii, od jej dawnego życia?
- Mała - Mason chyba wyczuła moje napięcie. Patrzy na mnie życzliwie, a ja dopiero terazwidzę, jaka jest piękna. Jej ciemne oczy, które niejedno już widziały, wyglądają jakby należały do drapieżnika, jednak udaje mi się dostrzec w nich nutkę spokoju. Następnie jej włosy - dokładnie takie, jak opisywał tata. Sięgające do ramion kosmyki ciemne jak noc, przeplatały się z tymi pofarbowanymi na fioletowo. Podczas parad i wszystkich swoich występów w Kapitolu jej włosy miały zawsze taki kolor i tak już pozostało. Jest wyjątkowa - Możesz mi powiedzieć.
- Po prostu czuję, że jest między nami przepaść. Mam już piętnaście lat, jestem samodzielna i chce dokonywać własnych wyborów. Niestety, odnoszę wrażenie, że mama mi to uniemożliwia - wyznałam w końcu. Johana zaprzestała układać stos na ognisko, usiadła na piasku i gestem nakazał mi do siebie dołączyć.
- Katniss dużo przeszła. Wyobraź sobie, że pewno dnia ktoś oznajmia ci, iż od tej pory jesteś symbolem powstania i musisz poprowadzić ludzi do walki. Ona chce cie chronić przed tym, przez co najbardziej cierpiała. A jeśli czujesz się dość silna, by pomóc jej nieść ciężar dawnych lat, powinnaś jej to uświadomić. Takie jest moje zdanie.
- Dziękuję - nieśmiało uścisnęłam zwyciężczynie z Siódemki, a ona przytuliła mnie z wzajemnością. W końcu wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Z oddali usłyszałyśmy głosy.
- Czas zaczynać! - Johanna poderwała się z miejsca - Pewnie spostrzegli, że stos już gotowy.
- Tylko proszę, ani słowa mojej matce - spojrzałam na nią błagalnie.
- Obiecuję - puściła do mnie oko.

***

- Będziemy piec rybę, prawda? -Jay był strasznie podekscytowany ogniskiem. Kiedy wszyscy już się zebrali, Magnick i Rhett rozpalili ogień. Ciepło bijące od płomienia i przyjemna atmosfera poprawiły mi nastrój. Tej pięknej chwili nie popsuje nawet Mench, który smaży swój kawałek świeżo złowionej przez Rakona i żołnierzy ryby, obok mnie.
- Obawiam się, że zostawienie Beetego samego w Kapitolu to nie był dobry pomysł - mama odezwała się do Gale'a najciszej jak potrafiła.
- Nie przesadzaj, zawsze niepotrzebnie się martwisz. Beete ma wszystko pod kontrolą, a my możemy w spokoju zająć się Cordelią - zgasił ją Gale. Śmialiśmy się z Rhettem, ochoczo rozmawialiśmy i żartowaliśmy z Johanną, Jay’em, Annie. Nie przypuszczałam, że wyprawa do Czwórki w pogoni za Cordelią Snow będzie tak wspaniała. Chociaż do tej pory żaden z żołnierzy nie znalazł uciekinierki. Może Magnick kłamał?
- Pamiętam kiedy Johanna pierwszy raz przyjechała odwiedzić mnie tutaj – podsłuchałam
kawałek rozmowy toczącej się między dorosłymi – To było rok po narodzinach Nick'a – Annie pieszczotliwie zdrabniała imię syna – Nie mogła wytrzymać…smrodu.
- Nie mam, nie miałam i nie zamierzam mieć dzieci – zaperzyła się Mason – Ale widzę, że śmiesz was moje obrzydzenie, co do pieluch – znowu wszyscy wybuchli śmiechem. Nie wiem ile czasu siedzimy nad brzegiem morza, wszyscy, wszyscy razem. Ci, którzy przeżyli rebelię zarówno jak i ci, którzy teraz mają szansę na lepsze życie.
- Nic nie zjadłaś – mama dosiada się do mnie na piasku – Co się stało?
- Martwię się – krzyżuję ręce na piersi – Tyle się teraz wokół dzieje. Cała ta tajemnica zniknięcia Prezydent Paylor…
- Tak, też ciągle chodzi mi to po głowie. Ale pamiętaj, zabrałam ciebie i twojego brata, na wasze życzenie. Zgodziłam się z nadzieją, że będziesz wytrzymała. Więc postaraj się być silna – Katniss przygarnia mnie ramieniem – Może i nie znaleźliśmy dzisiaj tego, czego szukamy, ale przynajmniej mamy okazję spędzić trochę czasu z nimi – kieruje wzrok na grupkę naszych przyjaciół bawiących się przy ognisku.
- Wykorzystajmy ten czas – Gale podchodzi i dołącza do naszej rozmowy. Ponownie się uśmiecham. Chwila jest ulotna. Nagle nadbiega jeden z żołnierzy należący do oddziału Rakona.
- Pani Mellark, musi pani to zobaczyć! – wrzeszczy na całe gardło, a potem nasze ognisko zamienia się w koszmar. Wszyscy lecą jak na skrzydłach za żołnierzem, wyraźnie oszołomieni. Zostaje sama, zwijam się w kłębek, płaczę i czekam. Nie wiem co robić dalej. Chciałam zostać Kosogłosem, a teraz tylko uciekam od sprawy zaginięcia Paylor i Cordelii Snow. Jak mam się czegoś nauczyć, skoro ciągle chce się wyrwać i sprzeciwiać matce? Poczekaj na swoją wielka chwilę, wkrótce przyjdzie, młody Kosogłosie – uraczył mnie znowu głos z mojej głowy. Tak, muszę zacząć działać – pomyślałam – Pokażę im wszystkim, powtórzę sukces matki. I pokonam własny strach…